wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 14. Babcia, marycha i las.

Kiedy się rano obudziłam, o dziwo wciąż wszyscy jeszcze spali. Postanowiłam to wykorzystać i wymknęłam się z domu, wcześniej się oczywiście przebierając i swoje kroki skierowałam do sklepu.
Droga zeszła mi zadziwiająco szybko co mnie nawet ucieszyło. Raz dwa zrobię zakupy i wrócę, zrobię śniadanie i obudzę chłopaków. Oh i Ann.
Jednakże kiedy drzwi do sklepu się za mną zamknęły, o mały włos szczęka mi nie opadła kiedy zobaczyłam tłum ludzi, biegających między regałami, w poszukiwaniu swoich produktów.
- Jesuuu...dlaczego jest tu multum ludzi? Dlaczego nagle wszyscy chcąc robić zakupy kiedy i ja? Życie mnie pokarało, czy jak? - Zapytałam samej siebie, po czym westchnęłam głęboko, biorąc koszyk i udając się w poszukiwaniu produktów, potrzebnych do zrobienia śniadania.
W sumie nie tylko... trzeba było pokupować zapas żarcia, bo Dongwoo ostatnimi czasy wciągał wszystko co tylko się w tym domu znajdowało, sprawiając że reszta jadła niemal same ochłapy...Miał większy apetyt niż nie jedna babka w ciąży... To smutne.

Oczywiście po zebraniu potrzebnych rzeczy, udałam się do kasy a tam.... kolejki stamtąd jak do Warszawy.
Kas pięć z czego dwie otwarte. No halo, na co te 3 pozostałe? Dla ozdoby?
Pracownicy tego sklepu powinni wiedzieć że rano ludzi napływa tu jakby były jakieś promocje i wykupują wszystko jakby było za darmo.
Chociaż gdyby faktycznie tutaj wszystko było za darmola, to nie byłoby żadnych kolejek i problem byłby z głowy. Niestety, na tym świecie nic za darmo...a szkoda.
Ludzie się przepychali jakby byli na jakimś targu, no istny chaos. Babcie z tyłu krzyczą że spieszą się do lekarza a chciały kupić tylko drożdżówkę i wodę. Kogo to w ogóle obchodzi? Jedna to próbowała się wepchnąć przed jakąś kobietę z dzieckiem, która stała za mną. Dziecko darło się na cały sklep że chce chrupki, a matka drze się na niego żeby się nie darł. Jesus, jaka chora sytuacja.

Kiedy w końcu nadeszła moja kolej, babka próbująca wepchnąć się przed matkę z dzieckiem, tym razem wepchnęła się przede mnie, kiedy to ekspedientka kasowała moje rzeczy.
- Proszę mi skasować szybciutko tylko tą wodę i dwie drożdżówki. Spieszę się. - Powiedziała kobiecina z całkiem chamskim tonem.
- Przepraszam, ale nie mogę. Proszę wrócić na miejsce i poczekać na swoją kolej. - Poprosiła grzecznie sprzedawczyni, nie przestając kasować moich zakupów. Staruszce nie spodobała się ta odpowiedź i wybuchła awantura.
- Trochę więcej szacunku do starszych! W dzisiejszych czasach młodzież jest taka nie wychowana!  - Zaczęła wykrzykiwać na cały sklep. - Ja się tu spieszę do lekarza, bo mam problemy ze stawami, a pani nie chce mi skasować jednej małej wody i drożdżówek!
- No chyba się pani spieszy, ale na zajęcie miejsca autobusie... - Mruknęłam pod nosem, co nie uszło jej uwadze.
- A ty tu nie pyskuj gówniaro! Starsze osoby powinny mieć pierwszeństwo! Wy jesteście młodzi to sobie możecie stać w kolejkach pięć godzin! - Wrzasnęła na mnie że o mały włos mnie nie opluła.
- Proszę się tak do mnie nie odzywać. Mówi pani o szacunku a sama nie ma go pani dla nikogo. Pierwszeństwo sobie może pani mieć... do grobu. Na tym świecie prawa są takie same i dotyczą każdego z nas. Nawet pani! Wie pani co by się stało gdyby wszyscy zaczęli się tak wpychać i wydzierać jak pani teraz? Nikt nie miałby już wstępu do tego sklepu! - Rzuciłam oschle. Zazwyczaj miałam szacunek do osób starszych, ale do takich jak ona to ten szacunek gdzieś znikał. Nienawidziłam takich staruszek.
- Oh! Oh!? Jak się śmiesz tak do mnie odnosić?! - Wrzasnęła i chciała mnie walnąć tymi drożdżówkami, ale zblokowałam jej niedoszłe uderzenie.
- Mówi tu pani o wychowaniu, a sama lepsza nie jest. Proszę zabierać swoje drożdżówki i tą wodę na koniec kolejki. Każdy się gdzieś spieszy, a to że pani jest starsza nie upoważnia pani do wpychania się. Gdyby może była pani o odrobinę milsza, przemyślałabym to, ale w tym wypadku proszę stąd odejść bo chcę spakować swoje zakupy. Mam zaledwie 20 lat a muszę się zajmować dorosłymi ludźmi, którzy zachowują się jakby uciekli z wariatkowa i zamieszkali w dżungli z małpami. Nikogo nie obchodzą pani żądania! - Krzyknęłam, odpychając zszokowana kobietę na bok.
Nagle wszyscy zaczęli mi klaskać. Nie wiem dlaczego. Zrobiłam to co zrobiłby każdy gdyby miał odwagę.
Spakowałam swoje zakupy, zapłaciłam i zadowolona z tej sytuacji wyszłam ze sklepu i udałam się z radosnym uśmiechem do domu.

**********

Kiedy wróciłam, wciąż sen trzymał chłopaków... i Ann, więc postanowiłam przygotować śniadanie.
Rozpakowałam zakupy, wzięłam te potrzebne a resztę pochowałam. Był jeden problem. Nie miałam pojęcia co im zrobić.
Ramen? No ja już tym rzygam. Naleśniki? O tym to już nawet się nie wypowiem.
HA! Tosty z omletami. Całkiem dobry pomysł...chyba. Z resztą... będą jeść to co dostaną. Spróbowali by tylko wybrzydzać. Z resztą ci ludzie pochłaniają wszystko, co dobrze smakuje i ładnie wygląda.        
Tak więc wzięłam się za robienie śniadania. Lepiej żebym ja je robiła niż któreś z nich. Fakt faktem Songyeol'owi całkiem dobrze wychodziło gotowanie... Woohyun też nie był najgorszy... Dongwoo... Taaaa... Ten to płacze nad spalonym jedzeniem, więc lepiej by nigdy nie zabierał się za robienie czegoś do jedzenia. Nie uważam go za aż takiego głupka, ale boję się że sobie odetnie palec przy krojeniu pomidorów...
Pokręciłam energicznie głową i skupiłam się na robieniu jedzenia. Jako pierwszy obudził się Sungjong.
Wszedł zaspany do kuchni, podszedł do lodówki, otworzył ją, zajrzał i znieruchomiał.
Nie wiem czy to przez to że lodówka była pełna i go zamurowało czy też może dlatego że zasnął na stojąco.
- Sungjong...? - Wypowiedziałam cicho jego imię, wyciągając w jego kierunku rękę żeby dotknąć jego ramienia, kiedy nagle się gwałtownie poruszył, że o mały włos nie dostałam przez to palpitacji serca.
Odwrócił się do mnie i spojrzał z pod przymrużonych powiek. Jego wzrok był totalnie martwy. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałam i z lekka się przestraszyłam.
- Sungjongie... wszystko dobrze? - Zapytałam, ale zero reakcji z jego strony. Nagle do kuchni wparował Myungsoo. Spojrzał na mnie a potem na chłopaka, stojącego znów nieruchomo.
- Y-yah.. co mu jest? - Zapytałam z lekkim przerażeniem.
- Jemu? - Wskazał na młodego. - Lunatykuje. - Oznajmił jak gdyby nigdy nic.
- Heee?
- No lunatykuje. Lepiej go nie ruszaj. Sam się niedługo obudzi. - Powiedział, podchodząc do lodówki i otwierając ją.
- Jaaaaaa... Skąd tu tyle jedzenia? - Zapytał zszokowany. Ale że on tak serio?
- Ze sklepu. - Powiedziałam, podgrzewając patelnie z olejem.
- Jedzenie samo do nas przyszło ze sklepu? - Co? CO?! Nie możliwe żeby był aż tak głupi... Boże dlaczego nie obdarzyłeś ich choć odrobiną rozumu?
- Tak, wiesz? Dostali cynk że nie mamy nic do jedzenia i sami się wpakowali do lodówki. - Rzuciłam ignorancko. Ten na moje słowa się zaśmiał, wyciągając marchewkę.
- Suuuper!
- Zostaw to. Zaraz będzie śniadanie. Idź lepiej obudź resztę. I zaprowadź Sungjonga z powrotem do łóżka.
- A że kto ja jestem? Pff... - Zapytał lekceważąco, przegryzając marchewkę.
- Lepiej zrób co ci każę albo wsadzę ci tą marchewkę tak głęboko w przełyk, że nawet najlepszy lekarz nie zdoła jej wyciągnąć. - Powiedziałam z przesłodzonym uśmiechem, na co tego jednak strach obleciał i raz dwa zaprowadził przyjaciela do pokoju, z którego wyleciał jak proca, wbiegając do pokoju Woohyuna i Gyu.

********

Kiedy śniadanie było gotowe, wszyscy razem zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy posiłek.
Oczywiście nie mogło się obyć bez kłótni.
- Hej! dlaczego mam limo pod okiem? CO SIĘ WCZORAJ STAŁO?! - Krzyknął Sunggyu. Wszyscy się na niego spojrzeliśmy. Faktycznie, miał fioletowe oko. Ten spojrzał z pod byka na Woohyun'a, który jak gdyby nigdy nic jadł swoje omlety.
- Tyyyy.... Ty to zrobiłeś!? Dlaczego? - Zapytał. Jego złość nagle przerodziła się w smutek. WTF?
- Może sam się uderzyłeś? Bierzesz jakieś dzikie witaminy na noc, po których tobą miota jak szatan i sam sobie zrobiłeś krzywdę. - Odezwał się z pełnymi ostami Jang. Gyu ponownie przybrał bojową postawę.
- Ostatnio mi znikają... NIE WIESZ NIC NA TEN TEMAT, ZŁODZIEJU?! - Wrzasnął, kierując widelec w stronę Dongu.
- Na co mi twoje witaminy? To nawet nie są witaminy... To jakieś zioło! Lubisz być na haju, nie?! - Odkrzyknął chłopak. Nagle nas wszystkich oświeciło. Nasze oczy skierowały się na Myungsoo, spokojnie spożywającego tosta. Gdy się zorientował, że jest obserwowany, spojrzał na nas i zapytał zdziwiony.
- No co?
- HA! To ty mi je kradniesz?! - Krzyknął Sunngyu.
- Ale co? - Zapytał zdezorientowany.
- Moje zioło...yyyy...witaminy!
- HA! Sam się przyznałeś! - Krzyknął Dongwoo pokazując palcem na lidera który był zszokowany własną wypowiedzią.
- Skąd ty je w ogóle masz? - Zapytałam, przegryzając tosta. Zapadła cisza. Sunggyu wyglądał jakby się mocno skupiał nad swoją odpowiedzią. Jeszcze trochę i pęknie mu żyłka, która zaczęła pulsować na jego skroni. W końcu się poddał.
- Kupiłem trochę marychy i znalazłem sposób jak ją przerobić na tabletki. - Powiedział, spuszczając głowę. No serio? SERIO?! Nie spodziewałam się takiej informacji.
- Od Kyu? - Zapytał Dongwoo.
- Tak... - Odpowiedział lider, po czym spojrzał na chłopaka. - A ty skąd wiesz?! - Zapytał. Ten nagle zamilknął, wpychając sobie całego omleta do ust.
- Zaraz zaraz.... powiedział mi że przychodzi do jego jeden koleś pod pseudonimem Dinuś zboczuś. - Zaczął Gyu. Dinuś zboczuś? Serio mało oryginalne, ale to całkiem w stylu Dongwoo.
- Na co ci zioło?! Jakby nie wystarczyło że i tak jesteś głupi, to cię ogłupia po stokroć! - Rzucił chomik.
- A co cię to obchodzi? Moje zioło jest moje i won! - Rzucił ze złością, wstając od stołu i zamykając się pokoju.
- YOLO. - Krzyknął Sungjong, który dotychczas siedział cicho. Jakie kuźwa yolo? Matko, jaka patologia się tu zrobiła. Już nie mam nic do tego ze każdy z każdym się rypie, ale zioło? Nie za dużo tego?
- To pewnie przez te tabletki, Myungsoo myślał że jego poduszka jest w ciąży. - Oznajmiłam, przeżuwając ostatni kawałek tosta. - Nieźle go wtedy musiało kopnąć. Żeby myśleć że poduszka zaszła w ciążę, hahaha! - Zaśmiałam się, po czym wstałam z miejsca i zaniosłam naczynia do kuchni. Nagle z nich wszystkich odezwała się Ann. Ciągle o niej zapominam przez tych... czubków.
- Hej, co powiecie żeby odebrać Hoyę ze szpitala i pojechać na małą wycieczkę do lasu? Wiecie będziemy jak harcerze. Rozbijemy namioty, ognisko...
- Pierwszy raz chyba od pobytu tutaj... powiedziałaś coś sensownego. Dziękuję. - Oznajmiłam.
- A co z tym lunaparkiem? - Zapytała a po uświadomieniu sobie co się stało tamtego dnia, potaknęła głową na swoje słowa.
- W sumie, to nie taki zły pomysł. Może więcej powietrza zrobi im lepiej na mózgi. - Powiedziałam, potakując głową na swoje słowa.
- Mózgi? - Zapytała przyjaciółka.
- Aaaahh... mój błąd. Ale w sumie może już dzisiaj wyruszać. Hej wy! - Krzyknęłam do Sunggyu i Woohyun'a.- Idźcie się spakować. I powiadomić resztę o tym. Jak będziecie gotowi, wyjdźcie na zewnątrz. I weźcie najpotrzebniejsze rzeczy. Najlepiej coś cieplejszego na noc żebyście potem nie krzyczeli i nie płakali że zimno.
- Tak jest! - Krzyknęli równocześnie, zrywając się na nogi i biegając po domu, informując każdego o owym pomyśle.
Podczas gdy oni się pakowali, ja zadzwoniłam do Hoyi.
- Słucham? - Odezwał się głos po drugiej stronie.
- Hoya, słuchaj. Dzisiaj zabieramy cię ze szpitala i jedziemy na wycieczkę do lasu. Co mam ci spakować? - Zapytałam.
- Eeeee...Emi?
- Hm?
- Możesz poprosić Dong... nie... Sunggyu żeby mnie spakował? Jako jedyny wie co wtedy bym wziął. Wolałbym żebyś nie zaglądała mi do szafek. - Powiedział skrępowany.
- Haaa? Czyżbyś miał pochowane sprośne rzeczy? - Zapytałam z nutą podejrzliwości.
- Nie, nie nie! Nic z tych rzeczy...Po prostu...Czuję się nieswojo kiedy dziewczyna chce mi grzebać w bieliźnie... - Wymamrotał. Szczerze... był uroczy.
- Spokojnie, powiem Gyu żeby cię spakował i niedługo się po ciebie zjawimy. - Poinformowałam.
- Okej, do zobaczenia. - Powiedział. Pożegnałam się i rozłączyłam, pakując swoje rzeczy.
Ich pakowanie wyglądało tak jak zawsze. Wrzaski, wyzywanie i tak dalej. Mimo wszystko udało nam się opuścić dorm, wsiąść w taksówkę i skierować do szpitala. Sungyeol wciąż wyglądał na przybitego. Widać że ta sprawa z jego wyznaniem orientacji i miłości Do Myungsoo, wciąż mu sprawiała ból.
- Hej... Rozchmurz się. - Rzuciłam do chłopaka.
- Jak mam się rozchmurzyć? To nie jest takie łatwe...Nie sądziłem że aż tak zareaguje... - Powiedział ze smutkiem.
- Spokojnie. Mam pomysł. - Rzuciłam z uśmiechem.
- Co?
- Zaufaj mi. Nie może cię wiecznie unikać. Będziesz miał szansę z nim pogadać i wyjaśnić mu to i tamto. - Dodałam z szerokim uśmiechem. Ten jedynie patrzył nam nie zdezorientowany. Już ja pokaże Myungsoo, jak się zachowują prawdziwi faceci.
Miałam nadzieje, że nasza wycieczka nie zamieni się w jakiś koszmar, że będzie spokojnie i bezproblemowo. Niestety... na nadziei się pewnie zakończy.

5 komentarzy:

  1. Świetne..ahh...nie moge się doczekać więcej . Weny i prosze dodaj jak najszybciej,codziennie tu zaglądam i się nie moge już doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;-;
      postaram się jak najszybciej wrzucić ;-;

      Usuń
  2. kyaa~ kocham te opowiadanie, czytam je od początku i za każdym razem nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *-*
    kiedy dodasz następny rozdział? ;-;
    ano, i weny życzę~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMO ;-;
      Dziękuję ;-;
      Postaram się jak najszybciej dodać ;-;

      Usuń
  3. dinuś zboczuś jest moim nowym dilerem <3 oh i mój gyu to prawdziwny znawca maryśki, nawet przerobił ją na tableki, jakiż on pomysłowy

    OdpowiedzUsuń