poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 19/20. Wszystko co dobre, zawsze się kończy. [koniec ]

Noc minęła bez większych problemów, poza krzykami Yeola żeby pan Wacek go nie zabijał bo on przecież taki chudy i się nim nie naje. Ta trauma naprawdę silnie na niego wpłynęła.
Kiedy chciałam wstać poczułam że jestem przez kogoś przygniatana. Jak się okazało był to Dongwoo a on natomiast był przygniatany przez Woohyuna. Serio... jak oni mogli tak spać... przecież ani to się przwrócić na drugi bok ani w ogóle się ruszyć... a Dongwoo.... nie należał do osób lekkich.
- Yah, Dongwoo! Złaź ze mnie! Dusisz mnie! - Próbowałam krzyknąć, niestety jego wielka ręka leżała na mojej przeponie co uniemożliwało podniesienie głosu. Westchnęłam, zbierając w sobie siły i spychając z siebie chłopaka, który wylądował całym ciałem na przyjacielu, po czym jak małe dzieci się do siebie przyulili. Cóż... ten widok normalnie powinno uznać się za uroczy, ale widziałam za dużo rzeczy, by stwierdzić że teraz to urocze.
Kiedy tylko wystawiłam głowę z namiotu, do moich nozdrzy dostał się świeży zapach powietrza. Zapach drzew, liści... Naprawde żeśkie powietrze. Aż szkoda opuszczać to miejsce, no ale czego nie robi się dla przyjaciela po przejściach?
Pozbierałam swoje rzeczy, rozejrzałam się i spojrzałam na śpiących pod prowizorycznym namiocie Gyu i Sungjonga. Cóż... to była kara. Co prawda w nocy zawsze zimno ale wystraczyło że się do siebie przytulili i okryli szczelnie kocem i tadam. Jak by się nie było takim roztrzepanym to by się teraz nie nocowało pod gołym niebem.
Podeszłam do nich i zaczęłam ich szturchać.
- Hej, wstawajcie! Zbieramy się do domu.
W odpowiedzi usłyszałam:
- Mamo... jeszcze pięć minut...
Naprawdę. Wiem że byli zmęczeni, ale... serio?
- Wstawajcie albo was tu zostawię. - Mruknęłam, niemal nimi szarpiąc bo jak ich budzić to tylko w taki sposób. W końcu... Otworzyli zaspane oczy i rozejrzeli się po czym spojrzeli na mnie.
- Emi.... Co z twoimi włosami? - Zapytał Gyu.
- Co? Co z nimi?
- Ptaki zrobiły sobie z nich gniazdo? - Na jego pytanie zacisnęłam szczęki. Wiedziałam że tak będzie. Moje włosy zawsze się kręciły przez wilgoć i robiło się z nich siano... ale zawsze prosiłam by mi o tym nie mówić. Układanie takich włosów to ciężki orzech do zgryzienia.
- Lepiej zamilcz i się ogarniaj, bo cię tu na prawdę zostawię i będziesz wracał do domu z laczka! - syknęłam po czym wróciłam do niamotu i zaczęłam budzić resztę.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Kiedy już wszyscy byliśmy przygotowani, zaczęliśmy się kierować do autostrady, gdzie czekał już na nas samochód. Wsiedliśmy i w ciszy ruszyliśmy w droge powrotną. Widząc przytulonych do siebie Myungsoo i Yeola, na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Tak myślałam że ten wyjazd dobrze im zrobi. Myungsoo w końcu zauważył prawdzie intencje Yeola i go zaaceptował. Nie można było tak od razu? Tylko trzeba było zachowywać się jak burak? 
W każdym razie cieszyłam się ich szczęściem.
Woohyun i Hoya... Cóż... oni najprawdopodobniej nigdy się nie zmienią. Mimo że Hoya do końca jeszcze nie wyzdrowiał już siłował się z Woohyunem na ręke i przekomarzał się poraz setny że jego abs jest tak perfekcyjny że można na nim prać pranie. 
Hahahaha. Całkiem dobry tekst....
Woohyun jak zawsze miał odmienne zdanie. 
Gyu, rozmyślał... Albo i nie? Ledwo wyjechaliśmy a ten już wyglądał jakby się czegoś naćpał. Jego głowa spoczywała na oparciu, oczy wbite w okno a z kącika ust leciała mu ślina. 
- Czy ktoś wie, co jest Gyu? - Zapytałam. 
- Wziął te swoje witaminki. Chyba też ma traumę bo tej wycieczce i musiał się odstresować. Pewnie biega na swoim nagim Layu po tęczy i je watę cukrową. - Odezwał się Dongwoo. Spojrzałam na niego, unosząc brew ku górze.
- Nawet nie pytam skąd to wiesz... ah zapomniałam... też to bierzesz. - Rzekłam, przytakując głową na swoje słowa. 
- Też chcę mieć coś od życia! - Uniósł się dumnie. 
Co? Od życia? Jakby życie za mało mu w dupe nakopało ale kto co lubi.
Sungjong jak zwykle zlewał na wszystklo i na wszystkich, słuchając swojej muzyki a Ann? Ann od jakiś pięciu minut mi się przyglądała z uwagą. 
- Co jest? - Zapytałam. 
- Wiesz, że jutro wyjeżdżamy, prawda? - Kiedy wypowiedziała te słowa, zrobiło mi się momentalnie przykro. Nie chciałam wyjeżdżać. Wcale a wcale. To fakt że mnie denerwowali... wkurzali i doprowadzli do białej gorączki, ale... takich jak oni nigdzie nie znajdę...Będzie naprawdę smutno kiedy będe musiała ich zostawić. 
- Wiem... Ale na razie nie mówmy o tym. Mamy jeszcze dzień więc... pozwól mi się tym nacieszyć. - Oznajmiłam, na co przyjaciółka przytaknęła głową.

Kiedy dojechaliśmy do domu, wszyscy, skierowali się do swoich pokoi. Ja natomiast ruszyłam do kuchni w celu przygotowania czegoś do jedzenia ale co się okazało? Nic nie ma. Znowu. Oni są w ciąży czy jak? Wpieprzają wszystko co jest w tej lodówce i pewnie jakby mogli zeżarli by i lodówkę. 
- Ej ludzie! Idziemy na miasto bo jak zwykle nic nie ma do jedzenia, wy głodomory. - Krzyknęłam a ci wylecieli z pokoi jak burze, stając jeden za drugim. WTF co się stało właśnie? 
Wyszliśmy z dormu i udaliśmy się do restauracji na porządne jedzenie. Mimo wszystko każde z nas było głodne po tym obozie, gdzie działo się naprawde wiele. 
Kiedy weszliśmy do restaruacji, podeszliśmy do stolika i usiedliśmy a w mgnieniu oka pojawiła się przy nas kelnerka z kartami menu i dała po jednej każdemu z nas. 
- Ja chce dwa wielkie steki! - Odezwał się Dongwoo.
- Sam jesteś jak ten stek... - Mruknął Myungsoo.
- Ej, bez takich! - Rzuciłam. 
- Gyu co bierzemy? - Usłyszałam głos Woohyuna. 
- Może... hmm... danie dla dwojga? - Zaproponował i spojrzał na swojego... chłopaka? To był już jego chłopak, prawda? 
- Co tylko sobie życzysz. - Odpowiedział czule Nam, gładząc Gyu dłonią o twarzy. Jak już mówiłam.. nie żebym coś miała go gejów... ale jestem głodna... 
- Ej, Hoya to może my też weźmiemy dla dwojga? - Nagle Dongwoo odechciało się steków.
- Kocham cię, ale nie. Nie będę jadł nic co jest dla dwojga tym bardziej że składników jest tu tyle co mięsa w parówkach. Ja biore kimchi i wodę. 
- A wy chłopaki? - Spojrzałam na Myungsoo i Yeola, którzy intensywanie wpatrywali się w siebie jakby... no ja wiem? Jakby wzrokiem chcieli wygrać jakieś danie. 
- AH! Dobra! Niech ci będzie! - W końcu Myungsoo wybuchł, krzyżując ręce i się obrażając.
- Yay! - Krzyknął Yeol. - Danie dla dwojga! 
Sungjogn wziął to samo co Hoya, więc kiedy złożyliśmy nasze zamówienia, pozostało nam tylko czekać. Na całe szczęście nasze jedzenie przyszło całkiem szybko i gdy tylko każdy otrzymał swoje danie, zaczęli tak wciągać że aż im się uszy trzęsły. Może oni nie są w ciaży... no jakże mogliby być... jedzą tak dużo bo może mają tasiemca? Róźnie może być. 
Kiedy każdy się już najadł, zapłaciłam za wszystkich i wyszliśmy z restauracji, po czym usłyzałam pytanie.
- Idziemy gdzieś czy wracamy do domu? - Spojrzałam na Ann. A ona nie miałą dosyć. Fak faktem rano miałyśmy lot, więc trzebab yło to jakoś wykorzystać. 
- Może... może idziemy na lodowisko? - Zaproponował Dongwoo. Widać było że bardzo chciał iść widząc op jego oczach. 
- Całkiem nie taki głupi pomysł. - Przytaknął mu Woohyun. 
Tak... problem był taki że... ja nie umiałam jeździć na łyżwach. Nigdy nie wchodziłam na lodowisko, więc... osobiście wolałabym nie iść, ale zawsze mogę posiedzieć i na nich poptrzeć. Nawet sama Ann nie wiedziała o mojej tajemnicy a byłyśmy przyjaciółkami od zawsze. 
- W porządku, chodźcie. - Rzuciłam z uśmiechem i razem skierowaliśmy się do celu. 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Kiedy dotarliśmy na miejsce, chłopaki byli nieźle podekscytowani, jakby widzieli to miejsce poraz pierwszy, chociaż może faktycznie tak jest.
Poszli po swoje łyżwy, ubrali je w zastraszającym tempie i wlecieli na lodowisko jak stado dzikich małp, wrzeszcząc, krzycząc i mało nie taranując spokojnie cieszących się życiem ludzi. 
Jako ostatnia ruszyła z a nimi Ann, ale kiedy zauważyła mnie, zdziwiła się.
- Nie jeździsz? - Zapytała na co ja pokręciłam przecząco głową. - Dlaczego?
Serio miałam jej to powiedzieć? Trochę siara, no ale była moją najlepszą przyjaciółką. Nigdy nie miałam przed nią żadnych tajemnic.
- To troche żenujące.... ale nie umiem... - Oznajmiłam z żałosnym uśmiechem na twarzy, na co ta się zaśmiała i oznajmiła.
- Nie przejmuj się. Ja słąbo jeźdżę, ale nie jest to trakie trudne. Idź po swoje i cię nauczę. - Powiedziała z uśmiechem, wię nie łatwo było jej odmówić. W kilka minut miałam już na sobie łyżwy i chciałam wejść na lodowisko ale się zawahałam. 
- No chodź. - Usłyszałam głos przyjaciółki, która stała już na lodowisku i wbijała we mnie swój wzrok, wyciągaąc do mnie ręke. 
Wzięłam głęboki wdech i kiedy chciałam złapać jej ręke, ktoś inny niestety złapał moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Kto to był? Hoya. 
- CZŁOWIEKU ZWOLNIJ! ZABIJESZ NAS! - Zaczęłam krzyczeć, ściskając jego ręke mocniej. Naprawdę się bałam że zaliczę taką glebę iż już mnie nie pozbierają. 
- Nie martw się, nic ci nie będzie! Po prostu się puść i poruszaj nogami a automatycznie złapiesz rytm jazdy! - Odpowiedział z uśmiechem.
- Mówisz to osobie która od lat nie weszła na lodowisko! - Rzuciłam, trzymając się go kurczowo. Ten natomiast zwolnił i odwrocił się w moją stronęm mówiąc. 
- Nauczę cię. To naprawdę łatwe.
- Ann powiedziałą to samo, ale nie zdążyła mi tego udowonić, bo mnie pociągnąłeś za sobą. Ładnie to tak? Chciałeś mnie zabić? - Zapytałam, mrużąc oczy.
 - Nie mów tak, nikt cie nie chciał zabić. Spokojnie. A teraz, patrz. - Chłopak zaczął mi pokazywać jak mam ruszać nogami, jak się odpychać i łapać rytm jazdy i nie kłamał. To było całkiem proste, jednak jeśli chodziło o takie rzeczy zawsze byłam niezdarą. Łatwo się potykałam i coś łamałam, więc bałam się że i tym razem coś takiego się zdarzy. 
- Puść mnie. - Oznajmił.
- Co?
- Puść i spróbuj sama. Zobacz jak ci idzie, teraz wystraczy że mnie puścszć a sama pojedziesz. - Rzekł Hoya. Byłam nadal cholernie przerażona, ale puściłam go, mimo to wciąż mnie asekurował w razie gdyby Emi niezdara chciała upaść i sobie coś połamać. Według jego wskazuwek zaczęłam się odpychać i chcąc nie chcąc musiałam przyznać... jechałam sama a co lepsze... To było całkiem fajne.
W końcu dołączyła do nas Ann, mówiąc Hoyi żeby jechał dalej a ona się mną zajmie. 
- Widzisz? Nie jest tak źle. - Powiedziała z uśmiechem,
- Masz rację, czasami trzeba czegoś spróbować nowego. - Oznajmiłam.
Jeździłyśmy sobie spokojnie, nic nieświadome że coś miało sie zaraz zdarzyć. 
- Z DROGI! - Usłyszałyśmy głos Woohyuna, który trzymał w powietrzu Gyu.
- CO DO DIABŁA! CO WY ROBICIE?! ZWARIOWALIŚCIE DO RESZTY!? - Wrzasnęłam. 
- ZŁAŹCIE Z DROGI ALBO WAS STARANUJEMY!- krzyknął Gyu.
- ZAMKNIJ TWARZ! NATYCHMIAST SIĘ ZATRZYMAJCIE ALBO SIĘ POZABIJACIE I INNYCH PRZY OKAZJI TEŻ! 
- NIE MOGĘ SIĘ ZATRZYMAĆ, W TYM PROBLEM! - Woohyun zbliżał się na prawdę szybko, na całe szczęście zatrzymała go reszta chłopaków, ściągając z niego Gyu. Serio. Bardziej debilem nie można być. 
- Odbiło wam?! Coście sobie myśleli ?! - Uniosłam się, podejżdżając do nich.
- Chcieliśmy być jak "gwiazdy na lodzie".... - Wymamrotał Woo.
- No chyba was powaliło do reszty... jesteście w miejscu publicznym. Mogliście komuś zrobić krzywdę i sobie też. - Rzekłam spokojnie, spoglądając na zegarek. Dochodziła już dziesiąta, więc trzeba było się powoli zbierać zanim nas zamkną na tym lodowisku.
- Dobra, koniec zabawy, zbieramy się. - Rzuciłam, kierując się do wyjścia razem z innymi, Oddaliśmy łyżwy, zapłaciłam i skierowaliśmy się do domu.

Gdy tylko wróciliśmy, od razu wszyscy skierowali się do swoich pokoi i jak podejrzewam... zasnęli silnym snem. Nic dziwnego. Byli wykończeni nie tylko tym obozem ale świrowaniem na lodowisku. Niestety, to była moja ostatnia przygoda z nimi. Kiedy razem z Ann będziemy wylatywać, oni wciąż będą spać. Miło było spędzić z nimi te kilka miesięcy. Nie wiem nawet czy będę miałą serce by się z nimi pożegnać...

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Rano zostałam obudzona przez budzik, który wskazywał piątą trzydzieści. Lot miałyśmy o siódmej więc trzeba było się powoli zbierać. Wstałam, wzięłam poranny prysznic, ubrałam się, spakowałam żeby potem nie pakować się na szybkiego, zrobiłam zakupy chłopakom, żeby nie byli głodni, bo przecież cholerny menadżer jak zniknął już słuch po nim zaginął. 
Nakryłam do stołu, przygotowałam chłopakom śniadanie, po czym razem z Ann zbierałyśmy się do wyjścia. I tak jak myslałam... nie miałam odwagi się z nimi pożegnać. Już miałam łzy w oczach i nie chciałam by mnie widzieli w takim stanie. Jedyne co im zostawiłam to list pożegnalny. Dennie, wiem ale nie potrafiłabym się pożegnać z nimi twarzą w twarz.
Wyszliśmy po cichu z Ann, wsiadłyśmy w taksówkę i ruszyłyśmy na latnisko.
- Zrobiłyśmy dobrze nie budząc ich? - Zapytała Ann.
- Tak... z pewnością dobrze... - Wymamrotałam, opierając głowę o szybę i zamykając oczy. 


~ W dormie ~

Jako pierwszy z chłopców obudził się Hoya. Przeciągnął się leniwie, wstając i wychodząc z pokoju ujrzał stół z jedzeniem, jednak jedyne kogo brakowało to... Ann i Emi. 
Zdziwiony, zajrzał do pokoju gościnnego, który był... pusty. Wrócił do swojego pokoju i zaczął budzić Dongwoo.
- Wstawaj, Dongwoo. Dziewczyn nie ma w domu! 
- Co? - Zapytał zaspanym głosem, podnosząc się do siadu.
- Nie ma dziewczyn! - Po tych słowach wparował do pokoju reszty z informacją że dziewczyny zniknęły. 
Kiedy się wszyscy zebrali zaczęli się zastanawić gdzie są ich przyjaciółki.
- Nie zostawili nawet listu, informacji gdzie są? - Zaytał Gyu.
- O tym nie pomyślałem. - Oznajmił Hoya i wszyscy zaczęli przeszukiwać mieszaknie w celu znalezienia jakiejś informacji i znaleźli. W pokoju Emi.
- Chłopaki, mam! - Krzyknął Dongwoo.
Wszyscy przyglądli się kopercie w dłoni Dongwoo. Przez chwilę się wahali, jednak otworzyli, a zawartość listu ich przeraziła i zasmuciła jednocześnie. 

"Chłopaki. Wiem że to wcale nie najelpsza metoda przekazywania informacji, ale nie mam serca by wam powiedzieć tego w twarz. Kiedy tu przyjechałam, nie sądziłam że nabiorę się na tak głupi żart jakim było opiekowanie się siódemką chłopaków. Nawet to nie była opieka, nie dostałam za to pieniędzy, ale mimo wszystko, nie potrzebowałam ich. Chwile spędzone z wami są wystarczającą zapłatą. Mimo że chwilami doprowadzaliście mnie do białej gorączki, nie chciałam was zostawiać. Przywiązałam się do was, staliście mi się bliścy jak nikt inny. Jesteście niepowtarzalni i nigdy nie znajdę kogoś takiego jak wy. Jesteście moją rodziną...
Hoya, twój wypadek naprawdę nas przestraszył. Myśleliśmy że nigdy się nie wybudzisz, a mimo to nie poddałeś się. Walczyłeś i znów do nas wróciłeś. Proszę cię o jedno, opiekuj się Dongwoo i miej na niego oko. Niech nie robi zbyt głupich rzeczy i pamiętajcie by się mocno kochać. Jakkolwiek to brzmi...
Dongwoo, jak już ci mówiłam, wcale nie jesteś głupi. Zawsze powinieneś być sobą, bez względu na wszystko. Są granice bycia głupim, ale tych granic nie można przekraczać. Można się bawić, świrować ale z umiarem, więc proszę byś tak robił. I nie zabieraj się więcej za robienie jedznia... 
Woohyun, Ah...wiem jak bardzo lubisz rywalizoważ z Hoyą więc rób to, tylko nie za często. Od czasu do czasu... jak kumple idźcie na lody..nie.. przepraszam... na soczek? W każdym razie, oderwijcie się od tej rywalizacji i zachowajcie cię jak kumple. Wiem że potraficie.
Sunggyu, lider? Powinieneś bardziej panować nad chłopakami a tym czasem zaczynasz być jak oni. Proszę... znajdź w sobie odrobinę odpowiedzialności i kiedy mnie nie będzie pilnuj ich i ustawiaj do porządku. Hoya ci w tym pomoże. A... I nie zapomnijcie że wspieram twój związek i Woohyuna.
Myungsoo, Z początku byłeś strasznym dziwakiem. Nie wiem o co ci chodziło z tym bambusem, ale mam nadzieje że ci przeszło. Teraz powinien dla ciebie się liczyć Yeol chociaż początku byłeś dla niego strasznym burakiem, mam nadzieje że to się już nigdy nie powtórzy. Opiekuj się z nim. Zasługuje na wszystko co najlepsze, nie zmarnuj tego.
Sungyeollie, Przeszedłeś ciężką drogę by pokazać jak bardzo ci zależy na Myungsoo. Nie odzywał się, wyzywał, ale ostatecznie zrozumiał cię i zaaceptował. Nie martw się o jakiego bambuska... najwyraźniej... w tamtej chwili być może sam cię potrzebował ale nie był w stanie ci tego powiedzieć i ześwirował z tą poduszką... w każdym razie..niech wasze uczucie kwitnie. Dbajcie o to co macie.
Sungjongie, chłopcze... proszę... weź się w garść. Nie olewaj hyungów. Wiem że są chwilami denerwujący, ale... udzielaj się więcej, bo cię te mpe pochłonie. Pomagaj i bądź miły. Nawet jeśli każą ci sprzątać... rób to pod warunekiem że też ci pomgą. Nie daj się wykorzystywać. Jeśli teraz to czytacie, prawdopodobnie wsiadam do samolotu. Dbajcie o siebie. Nie zróbicie sobie krzywdy podczas zabaw.Przepraszam że nie pożegnałam się z wami osobiście, ale nawet pisanie tego mnie boli a po twarzy spływają łzy. Wybaczcie mi, mam nadzieje że się jeszcze kiedyś spotkamy. Macie mój numer, więc... odezwijcie się czasem. 
Kocham was. 

Wasza Emi. 


- Chłopaki... - Odezwał się Dongwoo ze łzami w oczach. Reszta wyglądałą podobnie.
- Szybko, ruchy. Ubierajcie się, póki nie jest za późno! - Rzucił Sunggyu i czym prędzej zaczęli się przygotowywać do wyjścia.


~ Na lotnisku ~~

Siedzłyśmy czekając na nasz samalot który miał za chwilę wylądować. Myślałam o tym liście, który zostawiłam chłopakom. Nie było mi go łatwo pisać...ale to było jedyne i chyba słuszne wyjście. Gdybym tylko mogła, zostałabym tu na zawsze, ale... mam rodzinę, szkołę. Nie mogłam.
Mimo to będę miała wspaniałe wspomnienia, których nigdy nie zapomnę.
- Emi, nasz samolot. Chodź. - Usłyszałam głos Ann. Wstałam i razem z przyjaciółką ruszyliśmy na odprawkę, gdy usłyszałam za sobą że ktoś krzyczy moje imię. Odwrociłam się i ujrzałam siedmiu chłopkaów, którzy biegli w naszym kierunku machaja rękoma na wszystkie strony.
- Chłopaki? Co wy tu robicie? - Zapytałam.
- Jak to co? Przyszliśmy się pożgenać. List to nie pożegnanie. - Oznajmił Hoya z uśmiechem. Mimowolnie oczy zaszły mi łzami.
- Przepraszam. Ale... sami widzicie... nie chciałam robić tego osobiście, bo wtedy nie mogłabym was zostawić... - Oznajmiłam....
- Ale dlaczego nie możesz zostać? - Zaypytał smutny Dongwoo.
- Wybacz Dongu...po prostu nie mogę. - Uśmiechnęłam się.
- Twój list... - Zaczął Yeol.
- Ah... przeczytaliście go. Mam nadzieje że weźmiecie sobie to do serca.
- NASTĘPNI, PROSZĘ! - Usłyszałam głos kobiety, która odprawiałą ludzi.
- Teraz nasza kolej. - Oznajmiła Ann. Spoglądajac na mnie z uśmiechem, a mimo to jej policzkach leciały łzy. Czuła się dokładnie jak ja.
- Będziemy tęsknić. - Rzekł Woohyun. Kiedy swój wzrok skierowałam na nich, każdy był już zalany łzami. W sumie wszyscy byliśmy, ale co się dziwić?
Przytuliliśmy się wspólnie na pożegnanie, po czym, razem z Ann, przeszłyśmy przez odprawę machając chłopakom.
- Odezwiemy się wkrótce! - Krzyknął Dongwoo, któremu z nosa już leciały smarki.
- Mam nadzieje! - Odkrzyknęłam, dodając. - Odwróćcie list! - Po czym wyszłyśmy z lotniska, kierując się do samolotu, wsiadłyśmy, zajęłyśmy miejsca i czekałyśmy na start.
Kazałam im odwrócić, bo znając ich, pewnie tego nie zrobili. Po chwili dostałam esemesa o treści:
"Sięgnij do kieszeni" 
Zdziwiłam się ale to zrobiłam, po czym wyjęłam to, co im zostawiłam na odwrocie listu. Miałam tylko jedno wspólnie zdjęcie z nimi i chciałam im je zostawić by o mnie nie zapomnieli, po czym dostałam kolejną wiadomość.
"Zauważyliśmy, więc zrobiliśmy też jedno dla ciebie i Ann" 
A to przebiegłe lisy. Wyjrzałam za okienko i ostatni raz ich ujrzałam. Pomachałam poraz kolejny, po czym wzbiliśmy się w powietrze.
Tak... to były najlepsze chwile mojego życia i mimo że po części mam uraz psychiczny, to... nie zamieniałabym i nie oddała tych chwil za żadne skarby świata. To jest coś czego nie można kupić za pieniądze. Wszystko zostanie wyryte w mojej pamięci i... sercu.
Mam nadzieje że kiedyś tu wrócę i przeżyje to wszystko raz jeszcze.



Od Autorki: Jak widać Rozdział długi, ponieważ postanowiłam zawezeć dwa w jednym.
Tym kończę moje opowiadanie. Dziękuję tym które je czytali i komentowali.
Możliwe że nie każdemu się podbało, bo nie jestem dobra w pisaniu, ale mam nadzieje że jeszcze kiedyś powstanie podobne opo albo też inne.
Naprawdę dziękuję.

~ Niki.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 18. Jest jak być powinno.

Nie mogłam uwierzyć że Sungyeol próbował mi wcisnąć taki kit. Przecież to las... nie ma miejsca na jakieś domki i starych kanibalistycznych ludzi. Nie wiem co oni zjedli, ale nie powinni już tego ruszać nigdy więcej.
Czy chociaż biwak nie mógł wypalić ? Byłam na skraju załamania nerwowego, jeszcze bardziej po tym jak się dowiedziałam że Woohyun, Hoya i Dongwoo utknęli w jakiejś dziurze...
Byłoby miło gdybym jeszcze wiedziała w którą stronę iść, żeby ich znaleźć... boże... czy nie mogli chociaż raz zachować się jak ludzie?
Eh...Mimo wszystko... gdyby nic się nie działo... byłoby nudno. A ja... bardzo nie lubiłam jak jest nudno.
Co prawda mam nadszarpnięte zdrowie, ale nie aż tak....Pomimo tego że tak bardzo na nich narzekam, krzyczę na nich i mówię że mam dość... wcale tak nie jest...do końca.
Na prawdę będzie mi ich brakowało kiedy wyjadę...



- Woohyun! Hoya! Dongwoo! Gdzie jesteście?! - Razem z Ann i Gyu zaczęliśmy krzyczeć imiona chłopaków z nadzieją że usłyszą i odpowiedzą. Powinni. Echo tak długo odbijało się od drzew, że na pewno nas usłyszą gdziekolwiek są.
- A co jak się na wzajem pozabijali z głodu? - Zapytała zrozpaczona Ann. Ona też bardzo się do nich przywiązała i martwiła się o nich równie mocno co ja.
- Nie przesadzaj.. Nie minęła jeszcze doba... znajdziemy ich. - Oznajmiłam wzdychając, choć sama nie wierzyłam własnym słowom.
- EMI! HALLO! - Usłyszałam głos Dongwoo. Pobiegłam w jego kierunku, a kiedy zatrzymałam się przed głęboką dziurą i zajrzałam do niej, ujrzałam chłopaków ze łzami w oczach.
- Emi... - Zaczął Dongu po czym się popłakał, mówiąc - Ratunek nadszedł! A więc nie umrę! Nigdy nie cieszyłem się tak na twój widok! - Krzyknął, skacząc i próbując jakąś wspiąć się na górę, co szło mu... opornie a wręcz... nie szło w ogóle.
- Dobra... w ogóle... nic wam nie jest? Jak tu się dostaliście? - Zapytałam, patrząc na nich na przemian.
- Uciekaliśmy przed wściekłym niedźwiedziem, które chyba ja i Woohyun przypadkowo wysłaliśmy na tamten świat, ale byliśmy tak przestraszeni że nie przestaliśmy biec i... właśnie tak dzięki Dongwoo się tu znaleźliśmy! - Oznajmił zrozpaczony i sfrustrowany Woohyun.
- HEJ! Nie zwalaj winy na mnie! Nie kazałem wam za mną biec!
- Martwiliśmy się o ciebie...w sumie to się przestraszyliśmy ciebie i poszliśmy w twoje ślady jak ślepi! Więc to jednak twoja wina! - Rzekł groźnie Nam.
Ah... Będzie mi brakować tych ciągłych przekomarzań i kłótni. 
- Dobra, cisza! Nieważne czyja to wina. Trzeba was jakoś stąd... - Nie zdążyłam dokończyć ponieważ przerwał mi Nam.
- He? Co to? Dlaczego mam ślady po ugryzieniach? Co to ma być? - Zaczął pytać, przyglądając się ze zdezorientowaniem śladom. Spojrzał na nas a potem na kolegów obok.
- Przyznać się, który próbował mnie zjeść, wy prostackie kanibale! - Oburzył się chłopak. Omg... kolejny wyjeżdża z kanibalami...
- Może sam się ugryzłeś i o tym nie wiesz? - Zapytał ze stoickim spokojem Hoya.
- Tak! Na pewno udało mi się sięgnąć do ramienia! Czy ja wyglądam na jakiegoś gumowego człowieka?!
- Gumowego nie... mięsnego... owszem. - Oznajmiłam, potakując głową na swoje słowa.
- Uważaj co do mnie mówisz! - Krzyknął do mnie. O boże... zdziczał?
- Bo co mi zrobisz? Lepiej milcz bo cię stąd nie wyciągnę. - Rzuciłam chłodno, po czym westchnęłam, mówiąc.
- Czy ktoś ma pomysł jak was stąd wyciągnąć? - Zapytała, pocierając brodę w zamyśleniu.
- Gdybyśmy wiedzieli, już dawno sami byśmy się stąd wydostali. - Mruknął Hoya.
- Hej, nie oceniaj mnie. Zamiast tego, współpracuj. - Powiedziałam, potakując głową.
Wszyscy się zamyśliliśmy. Nastała cisza jak nigdy. Do głowy nie przychodził mi żaden dobry pomysł, tym bardziej że dół był całkiem głęboki. Nawet gdybyśmy z trzech osób utworzyli łańcuch, prawdopodobnie byśmy ich nie wyciągnęli. Chociaż....
- Dobra, Gyu złamie, Ann a Ann mnie a ja was... zrobimy łańcuch w trzy osoby.. musi się jakoś udać. Mam całkiem długie ręce...
- Jak Slender. - Rzuciła Ann.
- Przestań w to grać. - Mruknęłam, wzdychając. - Gyu złap Ann a ty  mnie. - Zwróciłam się do nich i tak utworzyliśmy trój osobowy łańcuch, dzięki któremu udało się ich wyciągnąć. Może i byłam drobna i chudziutka jak patyk, ale siłę miałam niż nie jeden facet.
- URATOWANI! -Krzyknęli jednocześnie, przytulając się do siebie, zapominając o tym że przed chwilą prawie się pożarli bo Nam ma jakieś ślady na ciele.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, mówiąc.
- Dobra, wracajmy do obozowiska i prześpijmy się... Jutro wrócimy do domu. - Mruknęłam, kierując się w stronę, z której przyszliśmy.
- Hej, Emi. - Usłyszałam za sobą głos Dongu. Odwróciłam się a trójka uratowanych chłopaków, podeszła do mnie i mnie...przytuliła. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale dziwnie się czułam, bo nigdy żaden z nich mnie nie przytulił. -Dziękujemy. Jesteś najlepsza. - Dodał na koniec, po czym odsunęli się ode mnie i ruszyli przed siebie. Nie powiem... byłam... zaskoczona. I to bardzo. Mimowolnie uśmiechnęłam się i ruszyłam za nimi.

- Dlaczego wyglądacie jak autystyczne dzieci? - Zapytał Hoya, podchodząc do wciąż kołyszących się Myungsoo i Yeola.
- Zjedli jakieś podejrzane grzybki i widzieli kanibalistycznych starszych ludzi. - Rzucił Sungjong, który nawalał w jakąś grę na psp.
- Owwww, biedni Myungyeol...Ile razy wam mówiliśmy, żebyście nie jedli podejrzanych rzeczy. - Zwrócił się do nich Hoya, po czym spojrzał podejrzanie na Gyu.
- Co? - Zapytał zdezorientowany.
- Już wiesz co. Te twoje witaminki...To wcale nie witaminki są!
- A niby skąd wiesz?!
- Raz gdy źle się czułem, chciałem jakieś zażyć, ale nie było więc wziąłem twoje! Potem czułem się jeszcze gorzej! Wszystko mi wirowało a potem znalazłem się na jakiejś zielonej łące, gdzie pojawiła się tęcza z której zbiegł Lay z rogiem na czole i był całkowicie nagi a do tego srał gwiazdkami i serduszkami! - Wrzasnął Howon, a my wszyscy spojrzeliśmy na niego z miną WTF.
- Nieźle... Kyu ma zawsze niezły towar. - Oznajmił Dongu, potakując głową.
- Co? Kyu? Czy ty też od niego kupujesz?! - Zapytał wściekły Howon... Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.. nie żeby był zły z jakiegoś powodu i to na Dongu...
- Ma ksywkę Dinuś Zboczuś. - Dodał Sungjong, co dodało oliwy do ognia.
- Ale.... ale... Hoya... daj... wytłumaczyć ;; - Powiedział rozpaczliwie chłopak.
- Jeszcze JEDNO słowo, a cię pozbawię przytomności i z powrotem wrzucę do tej dziury! - Dongu, zrobił minę zbitego psa i usiadł obok Myungyeola kołysząc się tak samo jak oni. Oni byli na prawdę przykładem totalnej patologii. Nawet mi nie zapłacą za tą robotę T_T Ciężko wyżyć w tych czasach...
- Dobra spokojnie, Hoya bo ci żyłka pęknie, napij się herbatki... czy co tam lubisz.... - Zaczął Gyu, ale po raz kolejny został spiorunowany przez przyjaciela. Hoya wściekły faktem, że Dongwoo kupuje ten sam towar co Gyu, wlazł do namiotu i się tam zamknął.
Ci jak nie mogli się otrząsnąć tak dalej nie mogą... Być może oni też brali witaminki Gyu, tylko dopiero teraz to wszystko się pojawiło? Nie miałam pojęcia i w sumie nie chciałam mieć. Gyu najwyraźniej lubił sobie czasem odlecieć na nagim Layu w stronę zachodzącego słońca.
Boże... serio to musi być mocny towar...
Po raz kolejny już dzisiaj z rzędu westchnęłam i zajęłam się rozpalaniem ogniska, jako że zaczęło się ściemniać.

Nie wierzę że udało mi się wyciągnąć Hoyę z namiotu. Chciałam byśmy wszyscy usiedli przy ognisku i pogadali na różne tematy... w sumie to nie wiem na jakie, ale zawsze się coś znajdzie.
Howon, był wyraźnie napuszony na Dongwoo, który siedział obok Myunga, wgapiającego się pustym wzrokiem w ognisko.
- Myyungsoo, przestań się gapić na płomienie bez mrugania bo będziesz ciągle latał się odlać. - Rzucił Gyu, machając chłopakowi ręką prze twarzą, ale ani drgnął. W takim tempie chłopak odda nie tylko swój mocz ale wszystko co się da...
Pokręciłam głową na boki, i spojrzałam na każdego z osobna. Nagle zrobiło się tak cicho. Słychać było tylko dźwięk palących się gałęzi. Dawno nie było takiej ciszy.
- Moze poopowiadamy sobie jakieś historie o duchach? - Zapytała Ann. Myungsoo i Yeol spojrzeli na nią nagle przerażeni.
- Lepiej nie. Zobacz.. oni się jeszcze nie otrząsnęli. Zostanie im trauma... Ich dotychczasowe sielankowe życie się skończyło.  - Powiedziałam.
- Pewnie będą wszędzie ich widzieć i spieprzać za każdym razem, aż w końcu zamkną się w domu a z domu wywiozą ich do wariatkowa. - Oznajmił Woohyun potakując głową. Sunggyu spojrzał na przyjaciela ze współczuciem.
- No co?
- Weź nie mów takich rzeczy bo całkiem ześwirują. Trzeba ich przywrócić do rzeczywistości. Sungyeol już jedną traumę ma... - Oznajmił lider.
- Jaką? - Zapytała z ciekawością Ann.
- Zaatakowało go stado wściekłych dzików a potem napadły na niego dzikie wiewiórki... - Na samo wspomnienie o tym, Yeol, przytulił się do Myungsoo, który na powrót zaczął gapić się w ognisko.
- Co? Jak to? - Dopytywała się przyjaciółka.
- Był kiedyś na obozie z kolegami. Myślał że bawią się w chowanego a ci gnoje go zostawili na trzy dni w lesie. Dlatego od tego czasu Yeol boi się lasów.
- Dlaczego mi nie powiedział od razu?! - Zapytałam uniesionym tonem. - Teraz czuję się winna jego traumy. Jak mogliście mi to zrobić? - Zapytałam załamanym głosem, wypuszczając z płuc wielki haust powietrza. Na prawdę czułam się winna. Możliwe że poprzednia trauma, silnie wpłynęła na niego teraz... ale Myungsoo powiedział że też to... Nie.. Ten to na bank musiał zjeść jakiegoś podejrzanego grzyba, chociaż tyle razy mówiłam żeby nic nie ruszał, co wydaje się PODEJRZANE. Ale... gdzie to posłucha. Mów jak do słupa słup jak dupa.
- Lepiej żebyśmy z samego rana wrócili do domu, nim Yeol nam zeświruje. Paczcie jaki ma strach i obłęd w oczach. - Rzekł Sunggyu, wskazując na chłopaka. Faktycznie.. silnie to przeżywał a ja taka podła jeszcze na niego nakrzyczałam...
Poklepałam chłopaka po głowie, mówiąc.
- Przepraszam Yeollie... - Zwróciłam się przepraszająco, po czym spojrzałam na ogień. Siedzieliśmy po raz kolejny w ciszy, kiedy nagle usłyszałam dźwięki gitary. Spojrzałam na Sunggyu, który zaczął brzdąkać...
- Zaraz... skąd ją masz? Wziąłeś ją ze sobą? - Zapytałam, na co ten potaknął. - Serio... gitary to nie zapomniał ale drugiego namiotu już tak...
- Mówiłem że to wina Sungjonga. - Uniósł się.
- Przecież.. - Zaczał Jjong ale mu przerwałam.
- Dobra, nieważne.. graj coś... - Mruknęłam, podnosząc nogi do klatki piersiowej i owijając je rękoma. Wsłuchiwałam się w dźwięk gitary, po czym do owych dźwięków doszedł głos Woohyuna. Najwidoczniej wszyscy znali śpiewaną piosenkę, oprócz mnie.
Razem ich głosy brzmiały niesamowicie... Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałam. Mimowolnie uśmiechnęłam się, wsłuchując się w piosenkę. Chciałam, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Choć raz...
mogłam zobaczyć ich inną stronę. Jestem pewna że ta chwila zostanie ze mną na zawsze i kiedy wyjadę.. nigdy jej nie zapomnę.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 17. Uważaj od kogo przyjmujesz pomoc.

~ Z perspektywy Sungyeola ~

Mieliśmy iść po jakąś pomoc dla chłopaków, ale jak to lasach bywa... po raz kolejny z rządu się zgubiliśmy. Zamiast spróbować wrócić drogą którą przyszliśmy, weszliśmy tylko wgłąb lasu. Przez Emi tu umrzemy. T_T
Naprawdę starałem się zachować zimną krew, ale to nie było łatwe. Tak naprawdę zawsze nienawidziłem lasów i gdy tylko Emi nas tu przywiozła, miałem ochotę stąd spieprzyć.
Raz na obozie, podczas zabawy w chowanego ze znajomymi, tak się pochowali że szukałem ich całą noc. Okazało się że mnie zostawili i wrócili do domu beze mnie. Macie pojęcie przez jakie piekło ja przeszedłem? Musiałem jeść robaki, pić własny mocz i spać pod liśćmi. Do tego podczas próby odnalezienia drogi powrotnej zaatakowało mnie stado wściekłych dzików, które chciały mnie zjeść w całości. Ich oczy świeciły się na czerwono...
Na moje szczęście, dziki wpadły w jakąś pułapkę ale za to potem zaatakowały mnie wściekłe wiewiórki i chciały wydłubać mi oczy, biorąc je za orzeszki. Prawie oślepłem przez cholerne wiewiórki!
Ahh... wytrwałem w tym głupim lesie trzy dni i zmęczony szukaniem drogi powrotnej, głodu i ogólnego wycieńczenia byłem bliski śmierci, ale na szczęście znalazł mnie jakiś myśliwy, który był miły i zawiózł mnie do szpitala, gdzie powoli dochodziłem do siebie.
Uraz niestety został na całe życie.
- Yeol! - Z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos Myungsoo.
- Co? czemu krzyczysz? Nie widzisz że przeprowadzam wewnętrzną narrację!? - Krzyknąłem.
- Patrz. - Wskazał na dziwnie wyglądający dom. W sumie nie był aż taki dziwny... nie no dobra był. Rozpadał się jak Mur Berliński, ale ktoś ten dom zamieszkiwał, ponieważ na ganku siedział starszy facet w słomianym kapeluszu, bujając się na krześle. Wyglądał lekko podejrzanie z tą bronią przy sobie.
- Ogłupiałeś? Chcesz żeby nas zabił? Lepiej stąd spadajmy zanim nas zauważy.- Szepnąłem, łapiąc chłopaka za rękę i chcąc się z nim oddalić, ale nagle usłyszeliśmy za sobą ciężki krzyk.
- STAĆ! ANI KROKU DALEJ ALBO WAS ZASTRZELĘ! - Głos należał do owego starszego pana. Przecież mówiłem do cholery że jest podejrzany! Zabije nas, obedrze ze skóry, zje nas a z kości zrobi sobie naszyjniki i bransoletki!
- Proszę nie strzelać! My tylko się zgubiliśmy i szukamy drogi powrotnej do naszego obozu! A po za tym nasi przyjaciele wpadli do wielkiej dziury i potrzebujemy pomocy! - Odezwał się Myungsoo. Co za debil.
- Może jeszcze powiedz mu skąd jesteśmy i gdzie mieszkamy! - Syknąłem cicho.
- Już ja znam takich jak wy gnojki! Na pewno czyhaliście na to aż zasnę i mnie pobijecie i okradniecie! Ale nic z tego! - Wrzasnął facet. Teraz to mamy przerąbane. Na pewno nas zabije... kto wie czy ten kantorek nie należał do niego! CHCĘ DO MAMY!
Nagle z domu wyszła siwowłosa, starsza kobieta, krzycząc na mężczyznę.
- Czego się tak drzesz Wacek!? - Kobieta uderzyła faceta w potylicę i spojrzała na nas. Cóż.... to chyba było małżeństwo... Taaak... na pewno.....OBOJE ZABIJAJĄ LUDZI I ICH JEDZĄ!
- Jadźka, te gnojki chcą nas okraść! - Rzucił starszy.
- Co?! Nie! Mówiłem że szukamy pomocy i drogi do naszego obozu! - Odezwał się ze złością w głosie Myung. Człowieku nie zaczynaj z takim, bo nie wybaczę sobie jak cię zabiją! A potem zabiją mnie! Albo będą mnie torturować! Albo poszczują mnie stadem wściekłych dzików i obrzucą wściekłymi wiewiórkami!
- Nie nabiorę się na to! Lepiej spadajcie stąd zanim was sprzątnę! - Krzyknął staruszek. A NIE MÓWIŁEM? Ten gość jest niebezpieczny! Dlatego chciałem uciekać a skoro daje nam szanse, to lepiej żebyśmy ją wykorzystali. Nie chcę by moja głowa skończyła jako ozdoba dla jego ściany.
- Ahhh... - Odezwała się staruszka. - Wybaczcie za mojego męża. Jest bardzo wrażliwy na tym punkcie. Ostatnio ktoś nas okradł, ale się tym zajęliśmy. Nie często można tu kogoś spotkać... - Dodała. Oczywiście że nie. Na pewno wszyscy znikają w tajemniczych okolicznościach! PRZEZ WAS!
Po chwili starsza kobieta spojrzała na męża i krzyknęła.
- A ty co tak stoisz?! Opuść tą broń i przeproś tych biednych młodzieńców! Zobacz jak jednego z nich wystraszyłeś! - Wskazała w moim kierunku. Faktycznie byłem tak przerażony że chowałem się za Myungsoo. Naprawdę nienawidzę lasów, a tym bardziej w środku nich domów. I to zamieszkałych przez takich ludzi. Ich prawdziwe zamiary są zawsze ukryte za takim uśmiechem jakie ma ta kobieta.
- Myung... oni nas zabiją mówię ci. Lepiej spadajmy! - Szepnąłem.
- Opanuj się, Yeol. To tylko starsze państwo. Nic ci nie mogą zrobić. - Odezwał się. Odważniak z niego ale ja już swoje wiem. I nie to na pewno nie jest wina tego że za dużo się naoglądałem horrorów. TO MĘSKA INTUICJA! Nieważne że taka nie istnieje....
- Nie bójcie się chłopcy, podejdźcie. Na pewno jesteście głodni i zmęczeni. Poczęstuje was moim specjalnym daniem... - Te słowa, staruszka wypowiedziała w taki sposób że aż przeszły mnie ciarki. I ten jej uśmiech. To danie na pewno będzie z nas!
Myungsoo pociągnął mnie w stronę tych starszych ludzi! Boże Myungsoo, na prawdę nie widzisz tych ich uśmiechów? TYCH CHOLERNIE EVILOWSKICH UŚMIECHÓW!? Zginiemy... żegnajcie wszyscy! Dongwoo, Hoya, Woohyun... przepraszam ;;

~ Z perspektywy Myungsoo ~

Nie wiem jaki Sungyeol miał problem. Przecież to tylko starsza kobiecina i jej równie starszy i porąbany mąż z bronią, bo boi się jakiś włamywaczy. Ktoś taki nie mógł być groźny. Yeol po prostu naoglądał się za dużo horrorów. Muszę mu je ograniczyć, bo chłopak zeświruje i jeszcze sobie ubzdura że jest obserwowany przez morderce, który czyha na jego życie.
Oczywiście starsza kobieta zaprosiła nas do środka rozpadającego się domu, posadziła przy stole i powiedziała.
- Oh... proszę poczekajcie tu momencik. Zejdę do piwnicy po jeden składnik, którego potrzebuje. Rozgościcie się i nie przejmujcie moim mężem. - Oznajmiła z uśmiechem i zniknęła za drzwiami. Dziwiłem się że ten dom ma coś takiego jak piwnica, ale jak widać wszystko może nas zaskoczyć.
Poczułem szarpnięcie za rękę i spojrzałem na przerażonego Yeola. Jego oczy były tak szeroko otwarte że wyglądały jakby miały zaraz wypaść.
- Co? - Zapytałem beznamiętniłe.
- P-patrz na to.... - Powiedział drżącym głosem, pokazując palcem w kierunku kuchenki i blatu. Były na nim krew i wiele ostrych sztućców. Nie bardzo się przejąłem, ponieważ stwierdziłem że tak to wszystko wygląda, ponieważ starsi ludzie polują na niedźwiedzie albo inne dzikie zwierzęta i robią z nich normalne jedzenie w końcu jakoś muszą wyżyć, nie?
- Yeol, odbija ci. Uspokój się.
- Mówię po raz kolejny, ci ludzie na pewno nas zabiją. - Nigdy go jeszcze takiego przerażonego to nie widziałem. Chłopak nieźle się zeschizował. Zaraz sam się zabije z nadmiaru emocji.
Próbowałem go jakoś uspokoić, ale za cholerę nie mogłem. Tak się wkręcił w swoje fantazje o staruszkach-mordercach, że nie mogę go ogarnąć. Jak tak dalej pójdzie, to przez niego sam zeświruje.
W końcu po długiej przerwie wróciła kobiecina ze słoikiem grzybów, na których widok Sungyeol krzyknął. Spojrzałem na niego zawstydzony. Serio? Przecież to tylko grzyby!
- Coś się stało, chłopcze? - Zapytała kobieta.
- N-nie...P-po prostu zobaczyłem p-pająka... - Wskazał palcem na średniej wielkości pająka, wiszącego w rogu sufitu... Się wycwanił. Ciekawe co tym razem zobaczył.
Przez jakiś czas panowała cisza. Yeol tak bardzo był przerażony że trzymając mnie za rękę, o mały włos mi jej nie zgniótł.
W końcu tą ciszę przerwała, kobieta.
- A więc, chłopcy. Jak się tu znaleźliście?
- Przyjaciółce zachciało się obozować i nas tu przywiozła. Poprosiła nas o znalezienie rozpałki na ognisko, ale przez naszego kolegę się zgubiliśmy. Ten kolega i jeszcze dwójka innych naszych kolegów, została zaatakowana przez niedźwiedzia, przez co i my także, ale koledzy wpadli do wielkiej i głębokiej dziury z której nie mogą wyjść, więc szukamy pomocy. Chcieliśmy wrócić do obozu ale znowu się zgubiliśmy. - Skończyłem przedstawiać naszą sytuację, wbijając wzrok w plecy kobiety, która zaśmiała się cicho.
- Oh... przepraszam. To wcale nie było śmieszne po za tym że gonił was niedźwiedź.
- Z pyska ciekła mu pianka i wyglądał na wygłodniałego i wściekłego. - Dodałem, potakując głową na swoje słowa. Yeol zaczął mi co raz to bardziej ściskać rękę i wbijać paznokcie skórę.
- Yeol! - Szepnąłem. - Przestań, to boli do diabła.
- Proszę, jedźcie do syta. - Kobiecina podała nam pod nos miski z czymś... co wcale nie wyglądało jak zupa... no może trochę... poza tym że była ona czerwona. I nie, to nie była pomidorowa czy barszcz.
Miski były wypełnione krwią a w środku pływały, oczy, uszy, nosy i różne wnętrzności nie należące tylko do zwierząt ale i... ludzi!
Spojrzałem na kobietę, na której twarzy widniał spokojny uśmiech.
Sungyeol miał rację.... PRZEPRASZAM, TAK BARDZO SIĘ MYLIŁEM!

~ Z perspektywy Sungyeola ~

Kiedy zobaczyłem czym jest wypełniona ta miska, ześwirowałem. Przecież wiedziałem że coś nie tak jest z tymi ludźmi! Zwłaszcza z tą kobietą! Widniała wokół niej przerażająca aura! To był jakiś demon!
Wrzasnąłem i podniosłem się z miejsca.
- WIEDZIAŁEM! MÓWIŁEM DO CHOLERY ŻEBYŚMY SPIEPRZALI BO UMRZEMY! JESTEŚMY NASTĘPNI?! NIE! JA SPIERDALAM GDZIE PIEPRZ ROŚNIE! - Po tych słowach wyleciałem z tego domu jak burza i zacząłem uciekać jak najdalej. Za mną biegł Myungsoo, z przerażoną miną.
- Przepraszam że cię nie posłuchałem! - krzyknął chłopak.
- WACEK, ŁAP NASZ OBIAD BO UCIEKNIE, JEŁOPIE! - Usłyszeliśmy krzyk kobieciny, na co jej odpowiedział mąż.
- MÓWIŁEM ŻEBY OD RAZU ICH SPRZĄTNĄĆ! - Po tych słowach zaczął do nas strzelać! Normalnie strzelać jak do jakiejś zwierzyny! Wiedziałem że te oglądanie horrorów kiedyś się na coś przyda! Nikt mi nie chciał wierzyć!
- ALE JADZIU MY WCALE NIE JESTEŚMY SMACZNI! ZOBACZ JACY KOŚCIŚCI JESTEŚMY! - Krzyknął Myungsoo. Wcale nie pomagał, bo Wacek zaczął nas gonić i pomimo swojego wieku... był na prawdę szybki.
- WACEK, DAJ SPOKÓJ! NIKOMU NIC NIE POWIEMY! JA NIE CHCĘ ZOSTAĆ WASZYM JEDZENIEM! NAWET SIĘ NA NIE NIE NADAJE! - Krzyknąłem zrozpaczony. Dlaczego złe rzeczy przytrafiały się złym ludziom? Za jakie grzechy miałem zostać jedzeniem, skoro nie chciałem?! A teraz jakiś stary wariat z bronią mnie goni, bo on i jego żona są pieprzonymi kanibalami i mają na nas ochotę!

Nie wiem jak długo uciekaliśmy, ale na całe szczęście trafiliśmy z powrotem do obozu.
- GDZIEŚCIE BYLI! I GDZIE ROZPAŁKA!? - Krzyknęła Emi.
- IDIOTKO! JAKIŚ STARY DZIADEK KANIBAL O IMIENIU WACEK, W RAZ ZE SWOJĄ ŻONĄ JADZIĄ NAS GONIĄ BO CHCĄ NAS ZJEŚĆ! MUSIMY UCIEKAĆ! - Krzyknąłem jej prosto w twarz, za co ja dostałem w swoją.
- Uspokój się czubku! Nie słyszę żeby ktoś was gonił a tym bardziej nie widzę! Odbiło ci?
- Ale on mówi poważnie! Ci ludzie chcieli nas zabić i zjeść ze smakiem! - Dodał Myungsoo.
Emi na naszą gadkę westchnęła ciężko. Ale... przecież to się działo na prawdę. Może go zgubiliśmy?
- Jedliście jakieś podejrzane grzybki? - Zapytał Gyu.
- Co? Nie! Dlaczego? - Zapytałem.
- Bo tu nikogo nie może być! To najzwyklejszy las. Same drzewa, rozumiesz? To miejsce nie może być przez nikogo zamieszkiwane! Co wy za głupoty tu wygadujecie o jakiejś Jadzi i Wacku kanibalach? - Zapytała załamana Emi.
Co? Ale... oni byli... jak to....CO TEN LAS ZE MNĄ ZROBIŁ?! Nie możliwe żebym widział to samo co Myungsoo. Co się działo? Kim jestem? Dlaczego tu jestem? Kto to był? CZY JA W OGÓLE ŻYJĘ?!
Usiedliśmy z Myungyem pod jednym z drzew, podkulając nogi i owijając je rękoma. Na prawdę....Jak to wszystko mogło mieć miejsce? Emi wcale nie ma racji... ci ludzie istnieli i na nas czekają... albo na kogoś innego...
- A w ogóle widzieliście gdzieś Hoyę, Dongwoo i Woohyuna? - Zapytała dziewczyna.
- Siedzą w wielkiej dziurze i czekają na pomoc...- wymamrotałem beznamiętnie. Już nawet mnie nie interesowało co się dzieje z innymi, po prostu zastanawiałem się nad tym co powiedziała Emi.
Więc... kto to był? Dlaczego tu był, skoro być ich nie powinno?


środa, 31 lipca 2013

Rozdział 16. "Mikołaj nie istnieje!"

~ Z punktu widzenia Dongwoo ~

Niewierze że Emi zorganizowała cały ten biwak. Nie dość że nas przywiozła do jakiegoś lasu, który wygląda jak ze Slendera, to jeszcze wysyła nas na poszukiwanie jakiś patyków. Ona nawet nie wie czy są tu jakieś dzikie zwierzęta, co by to nas z chęcią zjadły. Ughhr.
- Ale..Ale...Chwila. Ee? Gdzie jestem? Gdzie Myungsoo i Sungyeol? Zostawili mnie? Eh? Dlaczego? Umrę? Boże, czy to kara za to że zabiłem niechcący staruszkę? A może to przez zabitą wiewiórkę? BOŻE NO WYBACZ MI! STANĘ SIĘ LEPSZYM CZŁOWIEKIEM! - Krzyknąłem, a moje echo zaczęło odbijać się od drzew, biegnąc dalej i dalej niosąc mój krzyk aż w końcu ucichło.
Naprawdę nienawidzę być sam. Nie ma się do kogo odezwać, ani komu ponarzekać i zaplanować plan zemsty na Emi.
Dlaczego to ja zawsze obrywam? Serio jestem aż taki głupi? Oh? Mi się wydaje że jestem po prostu oryginalny. Nikt nie może się tak zachowywać oprócz mnie. Hmm. Chociaż nie... Reszta nie zachowuje się lepiej. Może powinienem się zmienić? Zachowywać się porządniej i nie sprawiać problemów? W końcu Emi tak bardzo się o nas martwi. ...............
- EEEEH? Co jest? Co ten las mi robi? Dlaczego takie myśli chodzą mi po głowie? Przecież nie o takich rzeczach ja myślę. Lesie! To twoja wina! SPŁOŃ!- Krzyknąłem, kiedy nagle usłyszałem że kilka metrów za mną coś się dymi. Zrobiłem kilka kroków i faktycznie...drzewo zaczęło się jarać.
- Oesu... Czy ja mam jakiś dar o którym nie wiem? Więc aż tak bardzo mnie nienawidzisz, boże? Boże? Jesteś tam? Odezwij się! Daj jakiś znak że nadal mnie kochasz! - Cisza.
Dobra... To był chyba przypadek. Więc w takim razie... jak to drzewo się zapaliło?
Będąc ciekawym, skierowałem się do płonącego drzewa. Szczerze mówiąc, jarało się w niesamowicie szybkim tempie. Ktoś je polał benzyną?
Rozejrzałem się ale nikogo nie zauważyłem. Pewnie oprawca zwiał. Wiedział że jestem niedaleko i wszystko pójdzie na mnie.
- Tak naprawdę, nigdy w ciebie nie wierzyłem BOŻE! - Po raz kolejny z rzędu wrzasnął rmi ze wściekłością ruszyłem przed siebie.

*********

Po jakimś czasie chodzenia, nieźle się zmęczyłem. A w ogóle to gdzie ja znowu jestem?
Rozejrzałem się i w oddali zauważyłem mały domek. W sumie to nie był domek a jakiś kantorek w środku lasu. Trochę bałem się do niego podejść bo wyglądał złowrogo. Wszystko co stoi po środku lasu, pola czy innych takich - jest złe, a ja... byłem bardzo... strachliwym człowiekiem.
Mimo wszystko postanowiłem się zachować jak faceta przystało i  skierowałem swoje kroki w kierunku owego kantorka.
Byłem coraz bliżej i bliżej. Wyciągnąłem nawet rękę żeby szybko otworzyć i schować się za najbliższe drzewo w razie czego, ale nagły ryk, który dochodził z głębi lasu, zmusił mnie do schowania się w tym kantorku.
To co tam ujrzałem w sumie nie powinno zdziwić, ale jednak. Obściskujący się Myungsoo i Sungyeol, do połowy rozebrani? Nie widuje się tego codziennie. Tym bardziej że przecież Myungsoo nas nienawidzi bo jesteśmy inni. Jesteśmy gejami i się tego nie wstydzimy!
- Ohoho? No proszę proszę. Cóż za niegrzeczne dongsaengi. HAHAHA!
- Nic nie widziałeś... - Wysyczał Myungsoo zapinając swoją koszulę.
- Jasne Jasne. Widzę że doszliście do... porozumienia. Hahaha! Okej, bo mamy gorszy problem.
- Już gorzej być nie może, skoro ty tu jesteś. - Odezwał się Sungyeol, układając swoja fryzurę. Wtedy nasza trójka usłyszała kolejny ryk, który się do nas zbliżał.
- Emi mi słono zapłaci jeśli to przeżyje. Jeśli nie? Będę ją nawiedzał do końca jej życia. - Oznajmiłem, potakując głową na swoje słowa.
- Jesteś bardziej mięsisty. Jakby co, zostaniesz jako pierwszy zjedzony. - Rzucił Myungsoo z szyderczym uśmiechem.
- Ty diable... - Wyszeptałem. - Uważaj bo jestem też silny i będę mógł Cię jako pierwszego stąd wyrzucić. Wtedy zobaczymy czy będziesz taki mądry, jak będziesz spierdzielał prze ogromnym niedźwiedziem, który mógłby cię zniszczyć jednym machnięciem. - Rzuciłem po czym lekko rozchyliłem drzwi, by zobaczyć co dzieje się na zewnątrz. Nie widziałem tego cholernego niedźwiedzia, dopóki, ni ujrzałem biegnących w naszym kierunku Hoyę i Woohyuna. Za nimi biegł dość szybko wielki niedźwiedź a z jego pyska toczyła się piana. WTF?
- Nie biegnijcie tu! Tu nie ma miejsca! Idźcie stąd! - Krzyknął Sungyeol, przykucając i wyglądając przez uchylone drzwi. Niestety, nasi przyjaciele nie posłuchali i jak burza wparowali do kantorka, który ledwo pomieścił nas trzech a jest już nas piątka.
- PRZECIEŻ MÓWIŁEM ŻEBYŚCIE SPIEPRZALI! NIE WIDZICIE ŻE NIE MA MIEJSCA? ZABIERACIE NAM OSTATNI TLEN! - Wrzasnął Sungyeol, będąc dociskanym przeze mnie do Myungsoo. Nie mogłem zrobić żadnego ruchu.
- Zamknij się! Myśleliśmy że to wejście do Narni, dlatego tu wbiegliśmy! - rzucił Woohyun.
- Nie kłam! Widziałeś mnie i słyszałeś Sungyeol'a! Jak śmiesz używać tak słabych wymówek?! Narnia nie istnieje!  - Krzyknąłem.
- MIKOŁAJ NIE ISTNIEJE! Twoje prezenty to nie od mikołaja tylko do nas, głupku! Wiesz ile musiałem wydać kasy na ten twój zestaw małego chemika?! Na kij ci to skoro tego nie używasz?! - Odkrzyknął Woohyun.
Żyłem w kłamstwie? Więc te wszystkie prezenty, które znajdywałem pod choinką, kupowali mi rodzice? Jak mam dalej żyć? ;;
- Moglibyście się nie drzeć?! Może jak się zamkniecie to niedźwiedź sobie pójdzie! - Odezwał się Hoya, na którego twarzy widniał ból.
- A ty czemu nie powiedziałeś że zostaniesz jeszcze w szpitalu skoro nie wydobrzałeś?! - Wrzasnąłem, ilustrując go wzrokiem.
- Miałem dosyć ciągłego leżenia i nic nierobienia! Jak tak chcesz, to sam sobie wpadnij pod samochód i leż w śpiączce a potem jeszcze kilka dni na obserwacji! Zobaczymy czy ci tyłek nie zdrętwieje i nie stracisz czucia w nogach! - Odpowiedział ze złością, prychając. Mimo jego niedoleczonego stanu, cieszyłem się że wrócił. Tęskniłem za nim. Bez niego było pusto. Bez Hoyi Inifnite to nie Infinite.
Mimo że zachowywał się tak jak inni, czyli był najgłupszym głupkiem i zawsze konkurował z Woohyunem, to w najcięższych chwilach on poprawiał nam humor.
Jego niezrozumiałe żarty nadal są niezrozumiałe, ale są tak głupie i niezrozumiałe że aż śmieszne.
Ah.. Powtórzyłem się.
Naszej piątce zaczynało brakować powietrza, bo szczerze mówiąc w tym kantorku nieźle waliło. jakby ktoś umarł a jego zwłoki rozkładały się bóg wie ile i ten zapach nigdy się stąd nie ulotnił.
Chociaż... gdyby się bardziej skupić i przyjrzeć po dwóch stronach wisiały piły i inne narzędzia, które były zakrwawione.
- Chłopaki... - Wymamrotałem.
- Co? - Zapytali jednocześnie.
- Umrzemy tu...
- Co ty za głupoty gadasz? - Zapytał Hoya. Kiedy wskazałem im na owe narzędzia ich oczy się rozszerzyły, a ja z krzykiem wybiegłem z kantorka natrafiając na niedźwiedzia, który krążył koło nas i z jeszcze głośniejszym krzykiem zacząłem uciekać, kiedy zwierze zaczęło mnie gonić.
Wtedy usłyszałem krzyki reszty, która biegła zaraz za mną, taranując niedźwiedzia i dołączając do mnie.
- Jak śmiesz sam sobie uciekać?! - Krzyknął Hoya.
- Skoro razem jesteśmy to przynajmniej razem uciekajmy! - Dodał Woohyun.
- Powaliliście niedźwiedzia! - Krzyknąłem, nie przestając biec.
- Nie będziesz sam umierał! Po za tym nie możesz umrzeć jako pierwszy! - Krzyknął Sungyeol.
- A mnie to bez różnicy, kto umrze pierwszy. Ja biegnę bo nie chciałem zostać tam sam. - Dodał cicho Myungsoo.
Tak....On nigdy nie był dobry w wyrażaniu uczuć. No chyba że chodziło o jego poduszkę.
Cieszyłem się z ich słów. Wiedziałem że nigdy nie zostanę sam, pomimo mojego zachowania i charakteru. Wspieraliśmy się pomimo wielu kłótni i niedogodzeń. Miałem nadzieje że już tak będzie zawsze.
SERIO LESIE?! COŚ ZE MNĄ ZROBIŁ?!
Nagle przestałem biec, kiedy nie czułem pod sobą gruntu. Okazało się że właśnie wpadam w jakąś wielką dziurę.
Kiedy wylądowałem, reszta spojrzała na mnie z góry, wołając czy nic mi nie jest.
- Nie! Poza tym ze mam wszędzie piasek i boli mnie kostka to chyba nic! - Odkrzyknąłem i zauważyłem że reszta łapie się za ręce, tworząc typowy sznur i próbując mnie wyciągnąć. Hoya wyciągał do mnie rękę, ale wciąż było za daleko.
- Nie sięgam! MOŻE WYHODUJESZ TRZECIĄ RĘKĘ Z DŁONI? - Krzyknąłem.
- Zamilcz albo cię tam zostawię! -Odkrzyknął.
- Nie dasz rady!
- No wiem, ale staram się, więc współpracuj! - Wrzasnął, kiedy, ktoś nie wytrzymał u puścił Woohyuna, który trzymał Hoyę i w efekcie oboje zlecieli.
Na szczęście nic im nie było. Spojrzałem w górę i ujrzałem Sungyeol'a, którego twarz wyrażała przerażenie i rozczarowanie.
-  JAK MOGŁEŚ PUŚCIĆ, CHUDZIELCU!? - Krzyknąłem.
- Nie mam tyle siły jak wasza trójka razem wzięta!
- Poszukamy pomocy. Nie ruszajcie się stąd! - Krzyknął Myungsoo. Serio? SERIO? Gdzie ja niby miałem się ruszyć?! Co za kretyn.
Tak więc zostaliśmy we trojkę, w ciemnym lesie, w ciemnej i zimnej dziurze, głodni i zmęczeni.
Miałem znaleźć tylko kilka badylów na rozpałkę, a przez swoją dezorientację, natrafiłem na niedźwiedzia, niemal uprawiających seks Sungyeola i Myungsoo aż skończyłem w dziurze.
Na pewno umrę. Skoro L i Yeollie poszli po pomoc... Na bank nie wrócą.
Mimo wszystko starałem się być dobrej myśli choć łatwo nie było, ponieważ z reguły  takich sytuacjach byłem pesymistą. Postanowiliśmy odpocząć, a w razie gdyby chłopaki nie wrócili, spróbujemy sami się wydostać.



wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 15. Przygotowania.

Pod odebraniu Howon'a ze szpitala, od razu ruszyliśmy na biwak.
Byłam zdziwiona że droga zeszła w ciszy. No poza Dongwoo, który w niebo głosy darł się jak to się cieszy że wrócił Hoya i że będzie trzeba to uczcić.
Nawet nie chcę wiedzieć jak on to uczci. Być może dlatego że wiem, ale wolę jednak nie wiedzieć.
Matko, sama się komplikuje.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, otaczały nas tylko i wyłącznie... drzewa. Można by powiedzieć że wywiozłam nas na totalne zadupie.
Nauczę ich jak przetrwać w tym jakże niebezpiecznym świecie. Dongwoo wierzy w ufo, więc jakoś musi przetrwać kiedy nastąpi inwazja i obcy przejmą władzę na światem.
Serio... z każdym dniem dowiaduję się o nich rzeczy, które doprowadzają mnie do płaczu.
Z resztą... każdy wierzy w co chce... Ja wierzę w jednorożce biegające po tęczy. NICHUJA! UFO I JEDNOROŻCE NIE ISTNIEJĄ! Wychowano mnie w kłamstwie. ;-;  Jak mam żyć?
Dobra, tylko żartowałam.
A więc... spojrzałam na chłopaków, którzy byli całkiem zdezorientowani. Czy ja się nie wyraziłam jasno że jedziemy na biwak? Obóz? Jedno i to samo. Więc czemu tacy zdziwieni?
- Emi.. ja przepraszam... ale gdzie jesteśmy? - Zapytał Myungsoo.
- Nie przepraszaj. Dlaczego głupio pytasz? W lesie jesteśmy. Będziemy jak Bear Grylls.
- Kim jest Bear Grylls? - Zapytał Sungyeol.
- To ktoś kto przetrwa wszędzie. Oprócz Polski. Jak tam pojedzie to pewnie już nigdy nie wróci. - Oznajmiłam przytakując głową na swoje słowa.
- Odwiedzimy kiedyś Polskę, żeby też przeżyć? - Zapytał Dongwoo.
- Ty tam nie przetrwasz pewnie pół dnia, cię dorwą spiją i zostawią. Obudzisz się nie wiadomo gdzie i umrzesz. - Powiedziałam.
- Ja nie chcę! - Odezwał się zrozpaczonym głosem Dongu, któremu oczy się zaszkliły. Hoya poklepał go po ramieniu, kręcąc przecząco głową.
- Żartowałam. Matko... aleś ty łatwowierny. Nie wszystko co mówię jest prawdą.
- CO?! WIĘC PRZEZ CAŁY TEN CZAS NAM O WSZYSTKIM KŁAMAŁAŚ?! - Zapytał zalany już łzami.
- W niektórych momentach... - Oznajmiłam przytakując głową i dodając. - Dobra, czy wszyscy gotowi na biwak? - Zapytałam, ilustrując ich wzrokiem. Wciąż byli niepewni, ale aby uniknąć moich dalszych wykładów, po prostu pokiwali głowami.
Tak więc wszyscy razem ruszyliśmy wyznaczoną ścieżką w głąb lasu. Kątem oka zauważyłam, że wszyscy się nerwowo rozglądają.
- Spokojnie. Nic was nie zje. - Odezwałam się.
- Jesteś pewna? - Zapytał Dongwoo. Zapadła krótka cisza po czym odezwałam się szeptem.
- Chyba...
- JAK TO CHYBA?! Wywiozłaś nas na jakieś odludzie i nawet nie wiesz czy nie ma tu jakiś dzikich zwierząt? Chcesz nas zabić? Dlaczego tak bardzo nas nienawidzisz? - Zapytał znów zrozpaczonym głosem.
- Zamknij się. Wcale was aż tak bardzo nie nienawidzę. A nawet jeśli coś będzie, nauczycie się polować. Ten las nie jest chroniony ani zwierzęta żyjące tutaj.
- A więc są tu jakieś? - Odezwał się Woohyun, który wyglądał na bardziej odważnego niż reszta. W sumie sama nie miałam pojęcia czy są tu jakieś zwierzęta. Po prostu chciałam nas zabrać do innego miejsca niż dorm.
Cholerny menadżerze... mam nadzieje że dobrze się bawisz, bo gdy tylko wrócisz... porwę cię i tu porzucę na pastwę wygłodniałych zwierząt.
Dlaczego ta dzika banda za mną tylko narzekała? Czy ich życie składało się tylko wyłącznie, z jedzenia, narzekania i grzmocenia? Są niemal w swoim naturalnym środowisku., powinni się czuć swobodnie.
Nie to że chcę ich obrazić... po prostu... to jakoś tak samo. Gdyby ich podejście było inne, moje również. Ale jest jak jest. Nic na to nie poradzę. Sami się o to proszą.
Miałam nadzieje że ta wycieczka zrobi z nich chociaż trochę facetów... mężczyzn? Yyyy... to było możliwe, prawda? Odrobina odpowiedzialności ich by nie zabiła.
Ich życie jest tylko beztroską. Tak nie mogło być. Trzeba było chociaż trochę zmienić ich egzystencję.

*******  

Kiedy znaleźliśmy już miejsce do biwakowania, spojrzałam na miotających się chłopaków. Miałam nadzieje że zabrali potrzebne rzeczy. Mówiąc "potrzebne rzeczy" miałam na myśli namioty, w których mieliśmy spać. Jeśli nie wzięli, to chyba ich pobije.
- Co jest? - Zapytałam, Sunggyu, który nerwowo grzebał w plecaku.
- Emi... - Zaczął, nie odwracając się w moją stronę. PROSZĘ, NIE! - ... Mamy tylko jeden namiot... - Oznajmił, po czym spojrzał na mnie z naprawdę smutnym wyrazem twarzy. Chociaż bardziej to przypominało rozczarowanie pomieszane ze smutkiem.
Wyjął namiot z plecaka i zaczął go powoli rozkładać z pomocą Woohyun'a i Hoyi. Cóż... było przynajmniej gdzie spać. Jednak większy problem stanowiła pojemność tego namiotu. Najwięcej zmieści się w nim pięć osób, a nas było aż dziewięć. TO BYŁ CHYBA NAJWIĘKSZY PROBLEM ŻYCIA.
Jak dziewięć osób miało się pomieścić w miejscu, przeznaczonym nie więcej jak dla pięciu? Zabraknie nam chyba tlenu.
Westchnęłam ciężko. Cóż... jakoś będziemy musieli sobie poradzić. Nie mogłam w tym momencie narzekać, bo jeszcze stałabym się takim marudą jak oni, a nie chciałam.
Miałam zamiar się odprężyć i dobrze bawić, nawet jeśli miałam spać ściśnięta między ludźmi, którym trudno utrzymać w ryzach swoje zapędy seksualne.
I tak będzie super. BĘDZIE SUPER I KONIEC. Wszyscy będziemy się dobrze bawić na tym cholernym obozie!
- Mówiłam byście dokładnie sprawdzili przed wyjściem czy wzięliście wszystko... - Mruknęłam.
- Ale drugi namiot miał wziąć Sungjong! - Powiedział Gyu.
- Hej! Nie zwalaj winy na mnie! Nikt mi nic nie powiedział! - Odpowiedział maknae, odwracając się do nas plecami z obrażoną miną.
- Dobra, nie zaczynajcie kłótni. Jakoś sobie poradzimy. Ludzie nie z takich sytuacji wychodzili. - Powiedziałam z pewnością.
- Chcesz wybudować szałas? - Zapytał Myungsoo.
- Jeśli będzie trzeba, to tak. I będziesz pod nim spał... - Zwróciłam się do chłopaka z pod przymrużonych powiek.
Namiot był rozbity, potrzebowaliśmy tylko trochę patyków by rozpalić ognisko.
Spojrzałam na Dongwoo który chodził z miejsca na miejsce, więc to zadanie postanowiłam przydzielić jemu.
- Dongwoo. Idź poszukaj jakiś badylów do rozpalenia ogniska. - Zwróciłam się do chłopaka. Ten spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Mam iść sam? No chyba żartujesz! - Powiedział a raczej wrzasnął.
- Nie krzycz. Weź sobie kogoś do pomocy. Sam wszystko nie przyniesiesz. Po za tym sam się jeszcze zgubisz znając życie. Albo ja ci dam kogoś do pomocy. - Zilustrowałam każdego z chłopaków po czym, postanowiłam wysłać z nim Myungsoo i Sungyeola. Myungsoo był z lekka przygłupi, ale kiedy trzeba było... nie. To nie ma znaczenia. W każdym razie i tak go wyślę. A jak się zgubi to z Sungyeol'em. Dongwoo straci orientację już na samym początku, bo będzie się ociągał zapewne.
- Myungsoo, Sungyeol i Dongwoo. Idźcie poszukać czegoś do rozpałki. Nie spieszcie się.
Tylko wróćcie. - Rzekłam, po czym zajęłam się swoimi sprawami.
Kiedy chłopcy zniknęli za drzewami, zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam. Sungyeol z nich wszystkich był chyba najbardziej normalny, ale Myungsoo pewnie będzie starał się go unikać i będzie szedł tak szybkim krokiem, że Sungyeol będzie za nim biegł, a Dongwoo w tym czasie straci drogę, bo będzie zbyt zajęty narzekaniem na zło tego świata. Czyli mnie.
W każdym razie... to go powinno wtedy czegoś nauczyć. W obliczu zagrożenia, człowiek robi wszystko żeby przetrwać. Dongwoo, nie jest takim typem człowieka, ale jeśli naprawdę się zgubi...strach go sparaliżuje i adrenalina podskoczy, wtedy zacznie myśleć co zrobić by wrócić żywym.
O Sungyeola i Myungsoo... jakoś mało się martwię.  
Trochę to okrutne z mojej strony... ale może wtedy bardziej doceni swoje życie a nie tylko beztroskę, którą żyje.
Nim się spostrzegłam Woohyun i Hoya zaczęli się o coś sprzeczać. Jak się okazało... po której stronie kto będzie spał.
- Ja po lewej! - wrzasnął Woo.
- Nie! Bo ja! Nie cierpię prawej strony! Zawsze jest zimna! - Odpowiedział Hoya.
- Sam jesteś zimny, dlatego ci się zdaje że strona po której śpisz jest taka sama!
- MORDA! - Wrzasnęłam. - Byście się wzięli za rozkładanie śpiworów albo jedzenia. Albo czegokolwiek, zamiast tego ciągłego przekomarzania!
- Pff... - Prychnęli oboje. Nawet biwakowanie z tymi ludźmi będzie ciężkie.
- Sungjong... czy mógłbyś mi pomóc? - Zapytałam, na co ten jedynie potaknął głową. Kiedy odwróciłam się w kierunku w którym powinni być Hoya i Woohyun... nie zastałam ich. Jezu... jeszcze tego brakowało. Hoya ledwo wyszedł ze szpitala i już się nakręca gdy tylko Nam się odezwie.
Pokręciłam przecząco głową. Zostali ze mną Sungjong, Sungyu i Ann. We czwórkę, zaczęliśmy przygotowywać miejsce do spania, bo powoli zaczęło się ściemniać i robić zimniej.
A chłopaków jak nie było tak nie ma. To więcej niż pewne że się zgubili. Woohyun i Hoya też.
To będzie chyba najcięższe przeczycie tutaj, niż gdziekolwiek indziej.


Następne rozdziały będą prawdopodobnie pisane z punktów widzenia chłopaków, więc spodziewajcie się jeszcze zabawniejszych sytuacji. ^^
A ode mnie parodia, przez którą się popłakałam :3


wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 14. Babcia, marycha i las.

Kiedy się rano obudziłam, o dziwo wciąż wszyscy jeszcze spali. Postanowiłam to wykorzystać i wymknęłam się z domu, wcześniej się oczywiście przebierając i swoje kroki skierowałam do sklepu.
Droga zeszła mi zadziwiająco szybko co mnie nawet ucieszyło. Raz dwa zrobię zakupy i wrócę, zrobię śniadanie i obudzę chłopaków. Oh i Ann.
Jednakże kiedy drzwi do sklepu się za mną zamknęły, o mały włos szczęka mi nie opadła kiedy zobaczyłam tłum ludzi, biegających między regałami, w poszukiwaniu swoich produktów.
- Jesuuu...dlaczego jest tu multum ludzi? Dlaczego nagle wszyscy chcąc robić zakupy kiedy i ja? Życie mnie pokarało, czy jak? - Zapytałam samej siebie, po czym westchnęłam głęboko, biorąc koszyk i udając się w poszukiwaniu produktów, potrzebnych do zrobienia śniadania.
W sumie nie tylko... trzeba było pokupować zapas żarcia, bo Dongwoo ostatnimi czasy wciągał wszystko co tylko się w tym domu znajdowało, sprawiając że reszta jadła niemal same ochłapy...Miał większy apetyt niż nie jedna babka w ciąży... To smutne.

Oczywiście po zebraniu potrzebnych rzeczy, udałam się do kasy a tam.... kolejki stamtąd jak do Warszawy.
Kas pięć z czego dwie otwarte. No halo, na co te 3 pozostałe? Dla ozdoby?
Pracownicy tego sklepu powinni wiedzieć że rano ludzi napływa tu jakby były jakieś promocje i wykupują wszystko jakby było za darmo.
Chociaż gdyby faktycznie tutaj wszystko było za darmola, to nie byłoby żadnych kolejek i problem byłby z głowy. Niestety, na tym świecie nic za darmo...a szkoda.
Ludzie się przepychali jakby byli na jakimś targu, no istny chaos. Babcie z tyłu krzyczą że spieszą się do lekarza a chciały kupić tylko drożdżówkę i wodę. Kogo to w ogóle obchodzi? Jedna to próbowała się wepchnąć przed jakąś kobietę z dzieckiem, która stała za mną. Dziecko darło się na cały sklep że chce chrupki, a matka drze się na niego żeby się nie darł. Jesus, jaka chora sytuacja.

Kiedy w końcu nadeszła moja kolej, babka próbująca wepchnąć się przed matkę z dzieckiem, tym razem wepchnęła się przede mnie, kiedy to ekspedientka kasowała moje rzeczy.
- Proszę mi skasować szybciutko tylko tą wodę i dwie drożdżówki. Spieszę się. - Powiedziała kobiecina z całkiem chamskim tonem.
- Przepraszam, ale nie mogę. Proszę wrócić na miejsce i poczekać na swoją kolej. - Poprosiła grzecznie sprzedawczyni, nie przestając kasować moich zakupów. Staruszce nie spodobała się ta odpowiedź i wybuchła awantura.
- Trochę więcej szacunku do starszych! W dzisiejszych czasach młodzież jest taka nie wychowana!  - Zaczęła wykrzykiwać na cały sklep. - Ja się tu spieszę do lekarza, bo mam problemy ze stawami, a pani nie chce mi skasować jednej małej wody i drożdżówek!
- No chyba się pani spieszy, ale na zajęcie miejsca autobusie... - Mruknęłam pod nosem, co nie uszło jej uwadze.
- A ty tu nie pyskuj gówniaro! Starsze osoby powinny mieć pierwszeństwo! Wy jesteście młodzi to sobie możecie stać w kolejkach pięć godzin! - Wrzasnęła na mnie że o mały włos mnie nie opluła.
- Proszę się tak do mnie nie odzywać. Mówi pani o szacunku a sama nie ma go pani dla nikogo. Pierwszeństwo sobie może pani mieć... do grobu. Na tym świecie prawa są takie same i dotyczą każdego z nas. Nawet pani! Wie pani co by się stało gdyby wszyscy zaczęli się tak wpychać i wydzierać jak pani teraz? Nikt nie miałby już wstępu do tego sklepu! - Rzuciłam oschle. Zazwyczaj miałam szacunek do osób starszych, ale do takich jak ona to ten szacunek gdzieś znikał. Nienawidziłam takich staruszek.
- Oh! Oh!? Jak się śmiesz tak do mnie odnosić?! - Wrzasnęła i chciała mnie walnąć tymi drożdżówkami, ale zblokowałam jej niedoszłe uderzenie.
- Mówi tu pani o wychowaniu, a sama lepsza nie jest. Proszę zabierać swoje drożdżówki i tą wodę na koniec kolejki. Każdy się gdzieś spieszy, a to że pani jest starsza nie upoważnia pani do wpychania się. Gdyby może była pani o odrobinę milsza, przemyślałabym to, ale w tym wypadku proszę stąd odejść bo chcę spakować swoje zakupy. Mam zaledwie 20 lat a muszę się zajmować dorosłymi ludźmi, którzy zachowują się jakby uciekli z wariatkowa i zamieszkali w dżungli z małpami. Nikogo nie obchodzą pani żądania! - Krzyknęłam, odpychając zszokowana kobietę na bok.
Nagle wszyscy zaczęli mi klaskać. Nie wiem dlaczego. Zrobiłam to co zrobiłby każdy gdyby miał odwagę.
Spakowałam swoje zakupy, zapłaciłam i zadowolona z tej sytuacji wyszłam ze sklepu i udałam się z radosnym uśmiechem do domu.

**********

Kiedy wróciłam, wciąż sen trzymał chłopaków... i Ann, więc postanowiłam przygotować śniadanie.
Rozpakowałam zakupy, wzięłam te potrzebne a resztę pochowałam. Był jeden problem. Nie miałam pojęcia co im zrobić.
Ramen? No ja już tym rzygam. Naleśniki? O tym to już nawet się nie wypowiem.
HA! Tosty z omletami. Całkiem dobry pomysł...chyba. Z resztą... będą jeść to co dostaną. Spróbowali by tylko wybrzydzać. Z resztą ci ludzie pochłaniają wszystko, co dobrze smakuje i ładnie wygląda.        
Tak więc wzięłam się za robienie śniadania. Lepiej żebym ja je robiła niż któreś z nich. Fakt faktem Songyeol'owi całkiem dobrze wychodziło gotowanie... Woohyun też nie był najgorszy... Dongwoo... Taaaa... Ten to płacze nad spalonym jedzeniem, więc lepiej by nigdy nie zabierał się za robienie czegoś do jedzenia. Nie uważam go za aż takiego głupka, ale boję się że sobie odetnie palec przy krojeniu pomidorów...
Pokręciłam energicznie głową i skupiłam się na robieniu jedzenia. Jako pierwszy obudził się Sungjong.
Wszedł zaspany do kuchni, podszedł do lodówki, otworzył ją, zajrzał i znieruchomiał.
Nie wiem czy to przez to że lodówka była pełna i go zamurowało czy też może dlatego że zasnął na stojąco.
- Sungjong...? - Wypowiedziałam cicho jego imię, wyciągając w jego kierunku rękę żeby dotknąć jego ramienia, kiedy nagle się gwałtownie poruszył, że o mały włos nie dostałam przez to palpitacji serca.
Odwrócił się do mnie i spojrzał z pod przymrużonych powiek. Jego wzrok był totalnie martwy. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałam i z lekka się przestraszyłam.
- Sungjongie... wszystko dobrze? - Zapytałam, ale zero reakcji z jego strony. Nagle do kuchni wparował Myungsoo. Spojrzał na mnie a potem na chłopaka, stojącego znów nieruchomo.
- Y-yah.. co mu jest? - Zapytałam z lekkim przerażeniem.
- Jemu? - Wskazał na młodego. - Lunatykuje. - Oznajmił jak gdyby nigdy nic.
- Heee?
- No lunatykuje. Lepiej go nie ruszaj. Sam się niedługo obudzi. - Powiedział, podchodząc do lodówki i otwierając ją.
- Jaaaaaa... Skąd tu tyle jedzenia? - Zapytał zszokowany. Ale że on tak serio?
- Ze sklepu. - Powiedziałam, podgrzewając patelnie z olejem.
- Jedzenie samo do nas przyszło ze sklepu? - Co? CO?! Nie możliwe żeby był aż tak głupi... Boże dlaczego nie obdarzyłeś ich choć odrobiną rozumu?
- Tak, wiesz? Dostali cynk że nie mamy nic do jedzenia i sami się wpakowali do lodówki. - Rzuciłam ignorancko. Ten na moje słowa się zaśmiał, wyciągając marchewkę.
- Suuuper!
- Zostaw to. Zaraz będzie śniadanie. Idź lepiej obudź resztę. I zaprowadź Sungjonga z powrotem do łóżka.
- A że kto ja jestem? Pff... - Zapytał lekceważąco, przegryzając marchewkę.
- Lepiej zrób co ci każę albo wsadzę ci tą marchewkę tak głęboko w przełyk, że nawet najlepszy lekarz nie zdoła jej wyciągnąć. - Powiedziałam z przesłodzonym uśmiechem, na co tego jednak strach obleciał i raz dwa zaprowadził przyjaciela do pokoju, z którego wyleciał jak proca, wbiegając do pokoju Woohyuna i Gyu.

********

Kiedy śniadanie było gotowe, wszyscy razem zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy posiłek.
Oczywiście nie mogło się obyć bez kłótni.
- Hej! dlaczego mam limo pod okiem? CO SIĘ WCZORAJ STAŁO?! - Krzyknął Sunggyu. Wszyscy się na niego spojrzeliśmy. Faktycznie, miał fioletowe oko. Ten spojrzał z pod byka na Woohyun'a, który jak gdyby nigdy nic jadł swoje omlety.
- Tyyyy.... Ty to zrobiłeś!? Dlaczego? - Zapytał. Jego złość nagle przerodziła się w smutek. WTF?
- Może sam się uderzyłeś? Bierzesz jakieś dzikie witaminy na noc, po których tobą miota jak szatan i sam sobie zrobiłeś krzywdę. - Odezwał się z pełnymi ostami Jang. Gyu ponownie przybrał bojową postawę.
- Ostatnio mi znikają... NIE WIESZ NIC NA TEN TEMAT, ZŁODZIEJU?! - Wrzasnął, kierując widelec w stronę Dongu.
- Na co mi twoje witaminy? To nawet nie są witaminy... To jakieś zioło! Lubisz być na haju, nie?! - Odkrzyknął chłopak. Nagle nas wszystkich oświeciło. Nasze oczy skierowały się na Myungsoo, spokojnie spożywającego tosta. Gdy się zorientował, że jest obserwowany, spojrzał na nas i zapytał zdziwiony.
- No co?
- HA! To ty mi je kradniesz?! - Krzyknął Sunngyu.
- Ale co? - Zapytał zdezorientowany.
- Moje zioło...yyyy...witaminy!
- HA! Sam się przyznałeś! - Krzyknął Dongwoo pokazując palcem na lidera który był zszokowany własną wypowiedzią.
- Skąd ty je w ogóle masz? - Zapytałam, przegryzając tosta. Zapadła cisza. Sunggyu wyglądał jakby się mocno skupiał nad swoją odpowiedzią. Jeszcze trochę i pęknie mu żyłka, która zaczęła pulsować na jego skroni. W końcu się poddał.
- Kupiłem trochę marychy i znalazłem sposób jak ją przerobić na tabletki. - Powiedział, spuszczając głowę. No serio? SERIO?! Nie spodziewałam się takiej informacji.
- Od Kyu? - Zapytał Dongwoo.
- Tak... - Odpowiedział lider, po czym spojrzał na chłopaka. - A ty skąd wiesz?! - Zapytał. Ten nagle zamilknął, wpychając sobie całego omleta do ust.
- Zaraz zaraz.... powiedział mi że przychodzi do jego jeden koleś pod pseudonimem Dinuś zboczuś. - Zaczął Gyu. Dinuś zboczuś? Serio mało oryginalne, ale to całkiem w stylu Dongwoo.
- Na co ci zioło?! Jakby nie wystarczyło że i tak jesteś głupi, to cię ogłupia po stokroć! - Rzucił chomik.
- A co cię to obchodzi? Moje zioło jest moje i won! - Rzucił ze złością, wstając od stołu i zamykając się pokoju.
- YOLO. - Krzyknął Sungjong, który dotychczas siedział cicho. Jakie kuźwa yolo? Matko, jaka patologia się tu zrobiła. Już nie mam nic do tego ze każdy z każdym się rypie, ale zioło? Nie za dużo tego?
- To pewnie przez te tabletki, Myungsoo myślał że jego poduszka jest w ciąży. - Oznajmiłam, przeżuwając ostatni kawałek tosta. - Nieźle go wtedy musiało kopnąć. Żeby myśleć że poduszka zaszła w ciążę, hahaha! - Zaśmiałam się, po czym wstałam z miejsca i zaniosłam naczynia do kuchni. Nagle z nich wszystkich odezwała się Ann. Ciągle o niej zapominam przez tych... czubków.
- Hej, co powiecie żeby odebrać Hoyę ze szpitala i pojechać na małą wycieczkę do lasu? Wiecie będziemy jak harcerze. Rozbijemy namioty, ognisko...
- Pierwszy raz chyba od pobytu tutaj... powiedziałaś coś sensownego. Dziękuję. - Oznajmiłam.
- A co z tym lunaparkiem? - Zapytała a po uświadomieniu sobie co się stało tamtego dnia, potaknęła głową na swoje słowa.
- W sumie, to nie taki zły pomysł. Może więcej powietrza zrobi im lepiej na mózgi. - Powiedziałam, potakując głową na swoje słowa.
- Mózgi? - Zapytała przyjaciółka.
- Aaaahh... mój błąd. Ale w sumie może już dzisiaj wyruszać. Hej wy! - Krzyknęłam do Sunggyu i Woohyun'a.- Idźcie się spakować. I powiadomić resztę o tym. Jak będziecie gotowi, wyjdźcie na zewnątrz. I weźcie najpotrzebniejsze rzeczy. Najlepiej coś cieplejszego na noc żebyście potem nie krzyczeli i nie płakali że zimno.
- Tak jest! - Krzyknęli równocześnie, zrywając się na nogi i biegając po domu, informując każdego o owym pomyśle.
Podczas gdy oni się pakowali, ja zadzwoniłam do Hoyi.
- Słucham? - Odezwał się głos po drugiej stronie.
- Hoya, słuchaj. Dzisiaj zabieramy cię ze szpitala i jedziemy na wycieczkę do lasu. Co mam ci spakować? - Zapytałam.
- Eeeee...Emi?
- Hm?
- Możesz poprosić Dong... nie... Sunggyu żeby mnie spakował? Jako jedyny wie co wtedy bym wziął. Wolałbym żebyś nie zaglądała mi do szafek. - Powiedział skrępowany.
- Haaa? Czyżbyś miał pochowane sprośne rzeczy? - Zapytałam z nutą podejrzliwości.
- Nie, nie nie! Nic z tych rzeczy...Po prostu...Czuję się nieswojo kiedy dziewczyna chce mi grzebać w bieliźnie... - Wymamrotał. Szczerze... był uroczy.
- Spokojnie, powiem Gyu żeby cię spakował i niedługo się po ciebie zjawimy. - Poinformowałam.
- Okej, do zobaczenia. - Powiedział. Pożegnałam się i rozłączyłam, pakując swoje rzeczy.
Ich pakowanie wyglądało tak jak zawsze. Wrzaski, wyzywanie i tak dalej. Mimo wszystko udało nam się opuścić dorm, wsiąść w taksówkę i skierować do szpitala. Sungyeol wciąż wyglądał na przybitego. Widać że ta sprawa z jego wyznaniem orientacji i miłości Do Myungsoo, wciąż mu sprawiała ból.
- Hej... Rozchmurz się. - Rzuciłam do chłopaka.
- Jak mam się rozchmurzyć? To nie jest takie łatwe...Nie sądziłem że aż tak zareaguje... - Powiedział ze smutkiem.
- Spokojnie. Mam pomysł. - Rzuciłam z uśmiechem.
- Co?
- Zaufaj mi. Nie może cię wiecznie unikać. Będziesz miał szansę z nim pogadać i wyjaśnić mu to i tamto. - Dodałam z szerokim uśmiechem. Ten jedynie patrzył nam nie zdezorientowany. Już ja pokaże Myungsoo, jak się zachowują prawdziwi faceci.
Miałam nadzieje, że nasza wycieczka nie zamieni się w jakiś koszmar, że będzie spokojnie i bezproblemowo. Niestety... na nadziei się pewnie zakończy.

sobota, 6 lipca 2013

The Versatile Blogger.


Dopsze... nie spodziewałam się ale mój blog został nominowany do The Versatile Blogger. ;-;
Dziękuje za nominowanie przez Mingi z http://bigkoreandream.blogspot.com/2013/07/the-versatile-blogger.html :3
Miło mi że ktoś docenia moją pracę ;___;

A więc... Zasady:

1. Podziękować nominującemu na jego blogu. [ już to zrobiłam i raz jeszcze dziękuję ]
2. Pokazać nagrodę The Versatile Blogger na swoim blogu. 
3. Ujawnić siedem faktów o sobie.
4. Nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują.
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Siedem faktów o Niki:  

1. Interesuje się kpopem od 4-5 lat. 
2. Lubię oglądać anime. 
3. Mam wybuchowy charakter.
4. Jestem leniwa.
5. Jestem bardzo uparta.
6. Kocham słodycze.
7. Potrafię wysłuchać i doradzić. [ a przynajmniej się staram. ]

A więc ja nominuję: 

1. http://hoyayaho.blogspot.com/
2. http://shinee-zniszczy-ci-mozg.blogspot.com/
3. http://gtopstories.blogspot.com/
4. http://fanfiction-pl.blogspot.com/
5. http://crazyyaoi.blogspot.com/

Aż piętnastu blogów nie nominuję bo za wiele nie czytam, dlatego przepraszam.
Te wyżej wymienione są moimi ulubionymi :3
Dziękuję <3

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 13. Ucieczka.

Nie miałam pojęcia jak długo siedzieliśmy za tymi cholernymi kratami, przez cholernego Dongwoo.
Ja wiedziałam że to się źle skończy, wiedziałam i mimo to nawet słowem się nie odezwałam z nadzieją że ten chłopak dowiezie nas bezproblemowo do sklepu, ale przecież się tak nie da. Trzeba odwalić coś głupiego za  co wszyscy bekniemy a ja tym bardziej.
Myungsoo wciąż gapił się na tą ścianę i szeptał: "Czekolada, chcę do czekolady". Na całe szczęście nie miał na tyle siły by mnie zepchnąć, więc miałam zamiar siedzieć na nim tak długo aż się zamknie.
Siedzieć na nim... To dwuznacznie brzmi. Powinnam ostrożniej dobierać słowa.
- Emi...Jeeeeeeeść. - Powiedział zrozpaczonym głosem Dongwoo. Zilustrowałam go wzrokiem, mówiąc.
- To twoja wina. Trzeba było się nie zachowywać jak ostatni idiota i normalnie nas dowieść do sklepu, to już dawno byśmy zjedli a nawet kładli się chyba do łóżek. Ale nie.. - Odpowiedziałam.
- No ile razy jeszcze mam przepraszać. - Zapytał ze łzami w oczach. Widząc jego wyraz twarzy po prostu odpuściłam. Nie było dalszego sensu gnębienia go. I tak chyba zrozumiał to co zrobił i jest mu przykro. Tyle dobrego.
- To chyba najgorszy z twoich wybryków jaki do tej pory odwaliłeś. Czy ty... - Przerwałam, nie mogąc dokończyć przez jego smutną twarz. Ciężko było mi go nie obrazić, no bo serio. Sami wiecie jakie on odstawia rzeczy. Najchętniej to bym się zakopała pod ziemię albo gdziekolwiek z myślą że go nie znam. - Twoje przeprosiny nic tu nie zdziałają. Okłamałeś mnie w sprawie prawa jazdy. Myślałam że jest prawdziwe a ty tu wyskakujesz że sobie podrobiłeś. - Powiedziałam, krzyżując ręce na piersiach.
- Podchodziłem do niego chyba z dziesięć razy i za każdym razem oblewałem... - Wymamrotał. Że jak? Dziesięć razy oblać prawo jazdy? Tak, to już na pewno trzeba być Dongwoo.
Westchnęłam ciężko.
- I co w związku z tym? - Zapytałam.
- Bardzo chciałem mieć prawo jazdy, więc mając swoje kontakty, poprosiłem dobrego znajomego o pomoc w wyrobie fałszywki. - Oznajmił.
No teraz to pojechał po całości. On ma jakieś wtyki? Jeszcze chwila a okaże się że ma wtyki u morderców, których wynajmie do zabicia mnie, bo na niego źle spojrzałam. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
- To bardzo głupio z twojej strony. Takich rzeczy się nie robi. - Rzuciłam, a ten jedynie potaknął głową na moje słowa.
Kolejne ciężkie westchnięcie. Spojrzałam na Woohyuna i Gyu wciąż wijących się na ziemi, którzy zaczęli się zbliżać do krat i krzyczeć.
- Panie władzooo, proszę nas wypuścić... Albo dać nam coś do jedzenia. Zaraz umrzemy. - Odezwał się pierwszy Sunggyu.
- Prosimy, panie władzo. Mogę nawet dla pana zaśpiewać, tylko niech da pan jeść! - Krzyknął, zalewając się łzami.
- Weźcie nie róbcie gorszego przypału. Nie jecie raptem od... Która jest w ogóle godzina? - Zapytałam spoglądając na Sungjonga, który, który bawił się telefonem, który mu zabrałam w celu sprawdzenia godziny.
Jak się okazało siedzieliśmy już tutaj z dwie godziny, ale dalej nie wiemy co z nami. I Dongwoo. Głownie to jego wina.
- Nie jecie od dwóch godzin. Poza tym można nie jeść wiele tygodni, a wy jesteście tu dopiero od dwóch godzin. Jak jesteście głodni, to może się poćwiartujcie i wzajemnie zjedzcie. Nie dość że się uciszycie to będziecie najedzeni. - Rzuciłam. Ci spojrzeli na mnie jak na psycholkę i popełzli do kąta, wciąż prosząc policjanta o jedzenie. Ah... tych dwoje....
Nagle na komisariacie pojawiła się znana mi twarz. Zastanawiałam się tylko co ona tu robiła.
- Oh, hej Emi.
- MEEEEEG! - W mgnieniu oka znalazłam się przy kratach z błagalną miną. - Proszę. Weź mnie stąd zabierz. Nie wyczymię tu zaraz. - Ta spojrzała na mnie a potem na chłopaków za mną.
- Jak się tu dostaliście w ogóle? - Zapytała.
- Długa historia. Błagam wpłać kaucję i nas wypuść. - Poprosiłam. Ta się rozejrzała po komisariacie i znów spojrzała na mnie.  
- Ale ja nie mam kasy.
- Co? Proszę weź mnie nie załamuj. No na pewno coś masz. - Powiedziałam zdenerwowana.
- Ale poważnie. Nic nie mam.
- JAK TO?! -Wrzasnęłam.
- No normalnie. Była kasa i jej nie ma. Puff. - Rzuciła.
- To ją zarób. - Oznajmiłam.
- Niby jak?
- Serio? Jesteś dziwką. No chyba powinnaś wiedzieć co robić.
- Morda. Skończyłam z tym. - Powiedziała, odwracając się do mnie plecami.
- Jak to skończyłaś?
- Normalnie. Gość przestał mi wypłacać w terminie, więc odeszłam.
- BYŁAŚ NAJLEPSZĄ DZIWKĄ.
- Co nie? Pff... nie docenili mnie.
- Tak, ale... no weź skombinuj kasę, bo ja tu nie chce zostać na zawsze. - Powiedziałam. Ta jedynie westchnęła i powiedziała.
- Zobaczę co da się zrobić, ale jeśli przez to też tu wyląduje to cię zabiję. - Powiedziała, spoglądając na mnie z pod przymrużonych powiek. Przestraszyła mnie, więc wróciłam na miejsce, wzdychając.
Meg wyparowała z komisariatu, a po kilkunastu minutach, wróciła z kluczami.
- Co? Jak to? Co? Co? CZOOOOO?! - Krzyknęłam.
- Magiaaaaaa. - Wybrała odpowiedni klucz, wkładając go do zamka i przekręcając, tym samym uwalniając nas.
- Ooooooo! WOLNOŚĆ! - Krzyknęli WooGyu.
- Morda, bo was usłyszą. - Warknęłam.
- Spokojnie, nie usłyszą i nie zobaczą. - Zapewniła Meg. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
- Co zrobiłaś? - Zapytałam.
- Tajemnica zawodowa. - Potaknęła głową na swoje słowa.
- O mój boże, zgwałciłaś ich? - Zapytałam z szokiem.
- Nieeee. Głupia jesteś? Uważaj żebym ciebie nie zgwałciła. - Rzuciła.
- Ej, no weź... nie mogłabyś.
- A chcesz się przekonać? - Zapytała, zaczynając do mnie podchodzić.
- Dobra dobra, wierzę. Nieważne, zmywajmy się stąd. - Powiedziałam, kierując się w kierunku wyjścia, kiedy zobaczyłam że jednego brakuje. Myungsoo. Stał przy ścianie i znowu ją lizał. Jako jedyny postradał zmysły. A myślałam że już gorszy być nie może.
Podeszłam do niego, łapiąc za rękę, tym samym odciągając od ściany i ciągnąc za sobą do wyjścia.
Kiedy już nam się udało wydostać, skierowaliśmy się prosto do domu, na wypadek gdybyśmy gdzieś spotkali patrol.
[.....]
Kiedy byliśmy już na miejscu, spojrzałam na Meg, pytając.
- Wejdziesz?
- Wolę nie. Ci dziwni ludzie mnie trochę przerażają.
- Jak chcesz. Po za tym... co ty tu robisz? - Zapytałam.
- Przyjechałam na wakacje.
- Za pieniądze, których nie masz?
- Tak jakby. - Rzuciła. - Ktoś inny opłacił mi podróż.
- Kto? - Zapytałam. Ta jedynie się uśmiechnęła i zaczęła odchodzić. Co? Że co? Ale o co chodzi, kto jej opłacił ten lot?
- CO?! JAK MOGŁA?! - Krzyknęłam za nią, a ta jedynie mi pomachała. Cholerna kobieta.
Weszłam do mieszkania i ujrzałam skulonego na kanapie Dongwoo. Reszta chyba rzuciła sie na pustą lodówkę, z nadzieją że jednak coś znajdą. Ja za to usiadłam obok chłopaka i zapytałam.
- Coś taki zdołowany?
- Chyba serio jestem głupi. - Mruknął.
- He?
- Zachowuję się tak a nie inaczej, bo nie potrafię. Taki po prostu jestem. Zawsze mi mówiono żebym zachowywał się jak wariaci i czubki to mnie wszyscy będą lubić, bo kiedyś mnie nikt nie lubił. - Wymamrotał. A więc taki jest powód?
- Słuchaj, nie wiem kto ci nagadał takich głupot, ale ten ktoś najwyraźniej sam był czubkiem i wariatem. Nie można słuchać innych, tylko samego siebie. Powinieneś sam dojść do tego, co zrobić i jak się zachowywać by cię polubili.
- Na przykład?
- Nie wiem. Wymyślał żarty, od czasu do czasu proponował jakieś gry. Wtedy ludzie inaczej by cię postrzegali. Najważniejsze to być sobą. - Oznajmiłam, klepiąc go po ramieniu. Ten tylko jeszcze bardziej się skulił i schował twarz w nogach.
- Przemyśl to co ci powiedziałam. Można czasami wywijać jakieś głupoty bo każdy je robi, ale z umiarem. Można z nami pożartować, pośmiać się ale naprawdę są granice, których nie wolno przekraczać. - Dodałam, wstając i kierując się do łazienki, po drodze. spoglądając na przepychających się chłopaków.
- Hej, co to ma być w ogóle? Uspokójcie się bo rozwalicie lodówkę! - Krzyknęłam.
- Ale jesteśmy głodni! - Wrzasnął Woohyun. Westchnęłam, podchodząc do jednej z szafek i wyciągając po ramen.
- Macie i sobie zróbcie. Tylko nic nie podpalcie tym razem. - Westchnęłam, kiedy usłyszałam że kłócą się między sobą, kto co będzie przygotowywał. - Morda! Woohyun wszystko zrobi. Wy dwaj siadacie i grzecznie czekacie. I zrób oddzielne dla Dongwoo, bo ja tu słyszę jak mu burczy w brzuchu. Jego żołądek zaczyna chyba sam siebie konsumować. - Powiedziałam, znów kierując swoje kroki do łazienki.
- Emi? - Usłyszałam głos Dongwoo.
- Hm?
- Dziękuję. - Powiedział z lekkim uśmiechem.
- Nie ma za co. Do usług. - Odpowiedziałam znikając za drzwiami łazienki.    

sobota, 25 maja 2013

Rozdział 12. Nieudane zakupy.

Wahałam się czy w ogóle wsiąść do tego auta. Dongwoo to osoba która nie potrafi kontrolować siebie i swoich emocji, a teraz gdy siedzi za kierownicą boje się o nasze życia. Ostatecznie dałam mu szansę, mówiąc:
- Dongwoo, proszę. Nie zabij nas. - Poprosiłam błagalnym głosem. Po nim było można się spodziewać wszystkiego, a nadal nie miałam pojęcia jak on dostał to prawo jazdy. Może kiedyś był normalny?
Chłopak coś mruknął pod nosem, przekręcił kluczyk w stacyjce tym samym odpalając silnik, po czym powoli wyjechał z przed domu, wjeżdżając na ulicę i kierując się do sklepu. Na całe szczęście droga zleciała w miarę spokojnie, poza osobami siedzącymi z tyłu, które ciągle się o coś kłóciły. A mają na myśli "coś" myślałam o tym co kupimy. Zaczęli wymyślać niestworzone rzeczy, co to nie kupią a jakby nie straszyło kasy to ukradną.
- Co? Nic nie będzie kraść mośki. Po za tym kupujemy najpotrzebniejsze rzeczy, a nie wykupujemy sklep. To ja tu mam kartę nie wy, a kto ma kartę ten ma władzę. - Oznajmiłam, dopisując potrzebne produkty.
- No weź Emi, nie bądź taka sztywna. - Rzuciła przyjaciółka, która grała w "łapki" z Sunggyu.
- Chcesz iść siedzieć? Bo ja na pewno nie. Zaraziłaś od nich głupotą i zgadzasz się ze wszystkim. Teraz nie pilnuję siódemki a ósemki dzikusów o niebezpiecznych zapędach seksualnych i w ogóle... - Rzuciłam, spoglądając na Dongwoo, który uważnie skupiał się na drodze. Nie byłam jeszcze stu procentowo pewna, ale wszystko wyglądało na to że będziemy żyć.
- Ale ja chcę dużo słodyczy. Cukierków, chipsów i wszystkiego co wysoko kaloryczne. Zobacz jaki jestem chudy, kto wie czy nie jestem spokrewniony z rodziną patyczaków. - Rzucił oburzony Myungsoo.
- Cicho. Dzieci i patyczaki głosu nie mają. - Prychnęłam, chowając cała spisaną listę do torby i próbując się wyluzować.
Zatrzymaliśmy się. Obok nas zatrzymało się czerwone Audi, z którego dochodziła głośna muzyka. Ciemne szyby się otworzyły a zza nich wyjrzał koleś nie wiele straszy od Dongwoo. Na nosie miał czarne okulary i uśmiechał się pewnie a wręcz chamsko, do tego żując gumę. Nie lubiłam takich typków, uważali za nie wiadomo kogo. Ughhrr...
- Niezła fura. - Odezwał się kierowca, nieco straszy od kolegi. Miał ciemne włosy, ostre rysy i również okulary, których nie miał chyba zamiaru ściągnąć.
- Dzięki. Twoja też. Ile pali? Szybka? - Odezwał się Dongwoo, przybierając teraz bojową postawę. O nie, proszę, Dongwoooooooooo!
- Chcesz się przekonać? - Zapytał z pewnością  siebie kierowca. Dongwoo, zadarł głowę do góry.
- Boże, Dongwoo, weź nie daj się prowokować. Zabijesz nas.
- Odleciał. To nie Dongwoo, to zawodowy ścigacz. - Powiedział Woohyun, przytakując głową.
- Jaki ścigacz, bałwanie? Zaraz umrzemy a ty nie masz zamiaru pomóc? To milcz. - Rzuciłam zdenerwowana. Teraz to mieliśmy przerąbane. Dongwoo zaczął silnie gazować, a kiedy wskoczyło na zielone światło, popędził niczym burza zostawiając za sobą masę dymu, balansując między samochodami. Rzucało nami równo, ale Dongwoo, nawet nie zwrócił uwagi że od jakiś dwóch minut goście nas zostawili...policji, którą właśnie minął. Po chwili usłyszeliśmy za sobą syreny.
- Taaaak! Pędź przed siebie, jakby jutra miało nie być! - Krzyknęła przyjaciółka. No tej to też odbiło. Dongwoo, jeszcze bardziej przyspieszył a w oczach miał niemal płomienie. Jesu, czy to już koniec? Widzę chyba światło w tunelu. Chłopak momentalnie się zatrzymał i gdyby nie pasy wszyscy byśmy wylecieli przez przednią szybę. Byłam oszołomiona i nie miałam pojęcia co się stało. Dongwoo zrobił zbitą minę, mówiąc:
- Przebiły się koła....- Co? Koła? Żyjemy! Miałam teraz ogromną ochotę wrzucić się na niego i go zabić. Prawie to zrobiłam, ale podeszło do nas dwóch policjantów, każąc nam wszystkim wysiąść. Zabrali nas Do osobnych wozów i zawieźli prosto na komisariat.
***
Cała nasza dziewiątka siedziała przed policjantem, który wyglądał na wkurzonego.
- Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego pan tak pędził? Przekroczył pan dozwoloną prędkość. Zabił pan prawie niewinną wiewiórkę! - Wrzasnął. Co? On tak serio? Dongwoo szalał po drodze, mogąc spowodować wypadki, w których mogli by zginąć ludzie a on tu z wiewiórką wyjeżdża? Czy to aby na pewno policjant czy kolejny świr?
Przez chwilę panowała cisza aż  w końcu Dongwoo zabrał głos.
- Wiewiórkę? Zabiłem Wiewiórkę?! Matko czy teraz jego rodzina mnie znajdzie i też mnie tak zabije? - Zapytał ze łzami w oczach.
- Panie policjancie, niech mnie pan zabije, proszę. - Powiedziałam błagalnie.
- Nie mogę tego zrobić.
- Ale ja na prawdę proszę, ja już chyba nie wytrzymam. - Rzuciłam.
- Proszę się uspokoić. Zaraz wszystko wyjaśnimy, więc? - Zwrócił się ponownie do chłopaka - dlaczego pan tak pędził? Do sklepu?
- No właśnie tam jechaliśmy i chcieliśmy być tam pierwsi, bo jacyś goście nas zaczepili mówiąc że szybciej tam dojadą, to Dongwoo dał gazu i ziiuuuuuuuuuuu - Odezwała się przyjaciółka, która od razu zarobiła w potylicę.
- Nie odzywaj się. To nawet nie było w połowie prawdą. Oni nas wyzwali! - Krzyknął Sunggyu. - Dongwoo nie mógł tego zignorować, jesteśmy facetami, mamy swoją dumę. - Powiedziałam, potakując głową. Pogarszali tylko sytuację i nawet chyba tego nie wiedzieli. Czarne dziury zamiast mózgów. Zero skruchy czy czegokolwiek.
- Zamknijcie cię! - Krzyknęłam, próbując się uspokoić. - Dogwoo dał się ponieść swoim emocjom, a wie pan, to są dzikusy jakieś bo młodzi i w ogóle. Niech nam pan to daruje, to się nie powtórzy. Wplepi mu pan mandat, zabierze prawko i wszyscy będą zadowoleni. - Powiedziałam, po czym spojrzałam na zdezorientowanego Dongu, który wyjechał z tekstem:
- Ale to prawko jest lewe. - CO?!
***
 Teraz siedzieliśmy w areszcie, czekając na dalsze instrukcje, albo śmierć. Śmierć spowodowana głodem.
- Przepraszam...ale ja jestem głodny... - Wymruczał Dongu.
- To odgryź sobie język i go zjedz, żebyś się więcej nie odzywał, idioto do kwadratu.
- No ale czemu tak się odnosisz? Co ja zrobiłem? - Zapytał. On miał Alzheimera czy serio był taki głupi? Nie miałam nawet siły na rozmowę z nim. Wzięłam głęboki oddech po czym mój wzrok spojrzał na wijących na ziemi Sunggyu i Woohyuna.
- Głodni, głodni. Jeść! - Wypowiadali te słowa od 15 minut jak jeden mąż. Do nich też nie miałam siły. Tylko Sungjong i Ann się jakoś zachowywali, za to Myungsoo... Miał pusty wzrok, który był wbity w ścianę. Chłopak zaczął się oblizywać, mówiąc:
- Czekoladaaa... - Po tych słowach wstał, podszedł do ściany i zaczął ją lizać i gryźć na przemian. Normalnie to bym się z niego śmiała, ale gościu zaczął świrować z tego głodu, jak ta dwójka wijących się węży. Jak sobie chłopak połamie zęby, to będzie miał przerąbane. Podeszłam do niego, odsunęłam go od ściany i posadziłam na miejscu, siadając na nim, żeby przypadkiem znowu nie wstał.
To wszystko się w cholerę dłużyło a ja byłam zmęczona. Chciałam tylko trafić do sklepu a nie do celi...
Boże czy jest jakiś lek na ich chorobę bycia głupim? Proszę, daj mi znak. CISZA.